MAZOVIA MTB MARATHON – SZYDŁOWIEC

Niedziela, 19 lipca 2009 · Komentarze(4)
Maraton w Szydłowcu był niezłym wyzwaniem zarówno dla sprzętu jak i dla zawodnika. Co prawda 64 km to nie było jakiś wielki dystans, ale liczne podjazdy i błoto skutecznie je utrudniło i dodało pewnego smaczku całej imprezie. Trasa głównie wiodła przez ciekawe leśne ścieżki, czasami pojawiały się szutry.
Start z pierwszego sektora to już pewna rutyna. Jak zwykle mocne tempo, podkręcane w najmniej oczekiwanych momentach to standard. Dosyć długi asfaltowy rozjad, na którym o dziwo dogania nas drugi sektor. W końcu dojeżdżamy do lasu gdzie jak zwykle cały peleton powstały z pierwszego i drugiego sektora, pruje się jak stare gacie:P Ów prucie też mnie nie omija i czub odjeżdża mi w zastraszającym tempie. Jak zwykle łapie się grupki gdzie tempo bardzie mi odpowiada. Tak dojeżdżam do rozjazdu, po którym rozpoczynam samotną jazdę po błocie. Po doświadczeniach zebranych na gwieździe, jazda w błocie nie sprawia mi tyle problemu co niegdyś. Powiedziałbym, że sprawiało mi to niekiedy przyjemność jak koło zabuksowało na jakimś zakręcie. Dojechałem do mety cały przemoczony i utytłany w błocie, ale jak nigdy zadowolony z maratonu. Ku mojemu zaskoczeniu na mecie zamiast Tomka, wita mnie Kamil, który pechowo złamał hak przerzutki.



Testy Kamila opon

Poniedziałek, 13 lipca 2009 · Komentarze(0)
Wysokie tempo jak na swój stan formy pochorobowej (choć tak naprawdę nadal jestem chory)
Razem z Kamilem ustanowiliśmy chyba nowy rekord trasy Lutomiersk=>Łódź około 35 minut (bez większego ciśnienia) :)

Rozjazd

Piątek, 10 lipca 2009 · Komentarze(0)
Małe rozjazdy po/w trakcie choroby...

Mazovia 24H

Sobota, 4 lipca 2009 · Komentarze(0)
Ten maraton dla wielu zawodników z naszego Team’u był priorytetem startowym w całym sezonie. Każdy trenował pod kątem tego maratonu, w nadziei, że w tym roku uzyskamy dobry wynik i staniemy na pudle. Rzeczywistość okazała się niestety inna…

Zaczęło się od mojej nie dyspozycyjności na kilka dni przed samym maratonem. Ostry kaszel, katar i gorączka skutecznie powstrzymywała mnie od treningu, a myśl o starcie w 24 godzinnym maratonie była wielce daleka. Na domiar złego rozchorował się Robert, który niewątpliwie jest jednym z najlepszych zawodników w naszej drużynie i był kluczowym zawodnikiem w 24h (niestety nie wystartował).
Do piątku (dzień przed startem) sam nie wiedziałem czy wystartuję. Choroba uległa silnym lekom, lecz samopoczucie miałem nadal nie najlepsze, a chęci do walki prawie żadnej.
Mimo to postanowiłem wystartować i razem z chłopakami z Team’u – Kamilem i Tomkiem --wyjechaliśmy z Łodzi w piątek wieczorem. W późnych godzinach nocnych docieramy do Wieliszewa i tam nocujemy w namiocie. Tu musze napomknąć, że dzięki dobremu sercu Kamila, Tomek nie musiał spać w przedpokoju, tylko spał razem z nami :P.
Wstaliśmy dosyć wcześnie, aby spokojnie zjeść śniadanie, przygotować rowerki i zapisać się w biurze zawodów. Około godziny 9 przyjechała reszta Team’u w składzie (Asia, Adam, Ala oraz Rafał).
Wspólnie zapisujemy się w biurze zawodów i zabieramy się za przygotowywanie rowerów do startów. Podczas smarowania łańcucha wyczuwam w swoim rowerze dosyć mocny opór na korbie. Pierwsze podejrzenie padło na piastę, która była w miarę nowa, ale jakoś zawsze miałem z tylnymi piastami problemy. Po małych oględzinach okazało się, że opór powstaje w suporcie, a konkretniej w jednym z łożysk, które było całe w rdzy i brudzie (tu tylko napisze, że suport miał ok. miesiąc, wymieniony ze względu na luzy w oryginale). Po tej diagnozie zabieram się za rozbieranie całego suportu począwszy od korby, która niestety potrzebuję odrobiny zachęty w postaci siekiery, (której użyłem jako młotka) żeby opuściła suport. Na szczęście udaje mi się dotrzeć do niesprawnego łożyska i smaruje jedynym posiadanym ceramicznym smarem do łańcucha. Złożyłem wszystko do kupy i zacząłem się przygotowywać do maratonu, bo miałem wystartować jako pierwszy.
Start oczywiście był w stylu le mans, tzn. do rowerów trzeba było dobiec około 100 m. Już na starcie postanowiłem, że pierwsze okrążenie potraktuje jako rozpoznawcze, bez ciśniecia itp. Oczywiście zrobiłem zupełnie inaczej, po 100 m biegu, gdy tylko dopadłem rower zacząłem szaleńczo wyprzedzać ludzi, nie zwracając uwagi na puls, który był w okolicach max. Po przejechaniu pierwszego okrążenia (dojechałem jako 6 albo coś w tym stylu), doszedłem do wniosku, że trasa jest znacznie prostsza od zeszłorocznej oraz znacznie szybsza.
Początek trasy to szeroki szuter, na którym spokojnie można było pocinać nawet 40 km/h, potem zaczynał się wjazd w lekko zalesione ścieżki, które ciągnęły się po wale. Następnie ostry skręt w prawo w las. Tu już trochę wolniej, bo pojawiające się korzenie oraz hopy nie pozwalały na takie szarżowanie jak na szutrze. Po wyjeździe z lasu skręt w prawo i potem jakieś 300 m asfaltu, po czym skręt w prawo szuter z piachem i wjazd na wał. Na wale znowu można było niezłe prędkości rozwijać i tak przez około 6 km. Potem zjazd z wału, przejazd przez łąkę, kawałek szutrów i asfaltu i w końcu meta.
Wjeżdżając na metę po drugim kółku zauważyłem już czekającego na niej Tomka i gdy tylko przejechałem po macie kontrolnej, Wiśnia cisnął korbę i po paru chwilach już go nie było widać. Ja udałem się do bufetu po drodze krótko opisując Kamilowi trasę.
Po Tomku pętle zaczął robić Kamil. Niestety już na pierwszym swoim okrążeniu złapał kapcia i na dodatek nie miał dętki zapasowej. Na szczęście wziął telefon i szybko nas o tym poinformował, dzięki czemu mogłem szybko zastąpić go na trasie. Przejeżdżając koło niego podrzuciłem mu dętkę zaoszczędzając Lesiowi 10 km spaceru do mety :)
Przez ten niefart spadliśmy z 3 miejsca na 18.
Następny w kolejności był Rafał aka Brzęczek, który na tym maratonie dysponował szczytem formy. Co prawda nie pokazał tego na pierwszych pętlach, ale jego ostanie pętle to istne rekordy.
Czas bardzo szybko leciał. Jak zwykle nocne pętle były najciekawsze dla mnie. Nocny przejazd po lesie oraz po wale z prędkością około 30 km/h dawały niezły zastrzyk adrenaliny.
Nad ranem dzięki dobrym czasom okrążeń udało nam się odrobić stratę i wylądowaliśmy na 4 miejscu i może mielibyśmy nawet 3 miejsce, gdyby nie parę potknięć przy zmianach.
Na ostatnie godziny maratonu zmieniliśmy taktykę i teraz każdy zawodnik miał do przejechania tylko jedną pętlę. Taktyka okazała się na tyle skuteczna, że każdy zaczął wykręcać czasy lepsze od tych, które uzyskiwał na początku maratonu. Szybko nabraliśmy nadzieję na 3 miejsce. Niestety organizator podawał wyniki, które daleko odbiegały od rzeczywistości i ostatecznie zajęliśmy 5 miejsce…



MAZOVIA MTB MARATHON – LUBLIN

Niedziela, 28 czerwca 2009 · Komentarze(0)
Maraton w Lublinie był z góry przegrany. Dwie godziny snu oraz kiepskie samopoczucie nie rokowało dobrego wyniku w zawodach.
Sama trasa maratonu była dosyć łatwa. Niewielka ilość podjazdów oraz sporo szutrów nie wymagały wysokiej kondycji i przygotowania. Jedyne co mogło sprawić trochę problemów, to gdzieniegdzie występujące błoto.
Start z pierwszego sektora dosyć ostry. Już na pierwszym asfaltowym km peleton nieźle się rozciągnął. A po wjeździe w las podzielił się na grupki. Po przejechaniu około 10 km z grupką, która miała odpowiadające mi tempo, złapał mnie kryzys. Po zaaplikowaniu ratunkowego zestawu w postaci żelu i izotonika, kryzys fizyczny trochę ustąpił. Niestety psychicznie ciągnąłem już resztkami.
Po dojechaniu do rozjazdu mega/giga, tylko przez chwilę się zawahałem, po czym skręciłem na krótszą trasę.
Po dojechaniu do mety miałem okropnego doła. Byłem wkurzony na siebie, że skręciłem na mega, traktowałem to jako porażkę „na całej linii”. Dobił mnie jeszcze Kamil, który pomimo tego, że spał 1,5h, prowadził auto i nie jadł śniadania skręcił na Giga.
Moje samopoczucie na maratonie nie było niestety jednodniowym stanem. Następnego dnia po maratonie zachorowałem…

Stare Juchy

Niedziela, 14 czerwca 2009 · Komentarze(0)
Ostatni etap gwiazdy okazał się najtrudniejszym ze wszystkich. Przy ciągłych opadach trasa maratonu zamieniła się w ekstremalne wyzwanie, miejscami praktycznie nie przejezdna ze względu na licznie występujące błoto.
Na starcie pojawili się tylko najbardziej wytrwali i gdyby nie wzajemna mobilizacja naszego Teamu, pewnie też byśmy się nie pojawili. Najgorszy był moment, kiedy staliśmy bezczynnie, czekając na sygnał startu, przemoczeni do ostatniej suchej nitki.
Pierwsze km udało mi się utrzymać z czołówką. W takich warunkach jazda za kimś to istny koszmar. Nie dość, że tak naprawdę hamowanie wydłuża się prawie dwukrotnie to ciągły napływ błota na twarz z pod opony poprzedzającego zawodnika skutecznie ogranicza widoczność. Przez pierwsze km od błota skutecznie ochraniały mnie okulary. Niestety po przejechaniu przez jakaś większą hałde błota, okulary zamiast pomagać utrudniały jazdę, przez nagromadzone błota na szkłach. Dlatego wpadłem na pomysł opuszczenia ich sobie na nos. Dzięki temu utworzyła się luka między krawędzią okularów a daszkiem kasku, przez która mogłem patrzeć. Wszystko byłoby git, gdyby nie fakt, że przez tą lukę wpadło błoto, które centralnie trafiło mnie w lewe oko. Przez to niefortunne zabrudzenie oko mnie strasznie bolało i swędziało. Frustracja ogarniała mnie z minuty na minutę, ponieważ nie mogłem się pozbyć błota z oka. Nie byłem w stanie nic zrobić i myślałem, że jakoś dojadę z tym okiem do mety z czołówką. Niestety na około 8 km zawodnik jadący przede mną przewraca się. Próbując wyminąć pechowego kolegę sam tracę równowagę i ląduję w krzakach. Szybko ogarniam się i wskakuje na rower. Niestety pomimo mojej szybkiej reakcji czołówka już zdołała mi mocno odskoczyć. Więc zaczynam samotną jazdę. Sfrustrowany, przemoczony i pozbawiony jakiejkolwiek woli walki „toczę się” przez pola i lasy.
Na około 20 km do mety dogania mnie dwóch zawodników. Nie wiele się zastanawiając podczepiam się na trzeciego. W takim składzie dojeżdżamy do mety.
Na mecie przemoczenie i ogólne ziębnięcie maskuje uczucie zmęczenia. Czekając na Kamila jednocześnie posilając się w bufecie próbuje nie myśleć o przeszywającym zimnie. Po paru minutach dociera Kamil do mety. Dowiaduje się, że nie ma on kluczy do samochodu i przyczepy, w której miałem ciuchy na zmianę. Pomimo tego jadę sam do obozu i tam w łazience czekam, aż cały Team wróci…

Zapomniałem jeszcze dodać, że na tym maratonie XCR umarł - dosłownie zablokował się i generalnie nadawał się tylko na złom. Na szczęście chłopaki z Maxxbike poratowali mnie prawie nowym RS Judy, który był o niebo lepszym amortyzatorem od XCR'a.




Listek z krzaków został w kasku :)


upragniona META

PROSTKI

Sobota, 13 czerwca 2009 · Komentarze(0)
Drugi etap gwiazdy mazurskiej zapowiadał się całkiem ciekawie pomimo niesprzyjającej pogody. Trasa przypominała trochę etap pierwszy, czyli bardzo szybko i czasami interwałowo.
Start niestety miałem z kiepskiej pozycji (3/4 stawki), bo zawodnicy ustawiali się już w sektorze 20 minut przed startem. Gdy już cały sektor ruszył po sygnale startu, postanowiłem jak najszybciej przebić się do czołówki. Kosztowało mnie to nie lada wysiłku, ale po około 10 km samotnej gonitwy dogoniłem czoło. I tak z czołówką jechałem sobie do około 48 km, kiedy to dwóch „typów” wyprzedziło mnie a potem przyblokowało na singlu. Kiedy w końcu znalazłem miejsce na wyprzedzenie dwóch przyjemniaczków, dosłownie z pianą na ustach zacząłem gonić czołówkę. Niestety duża strata do czołówki oraz samotna gonitwa spowodowały, że nie udało mi się dogonić czoła. Ostatecznie dojechałem na 10 w open i 5 pozycji w kategorii, ze stratą 4 minut do pierwszego.

MTB MAZOVIA – EŁK

Piątek, 12 czerwca 2009 · Komentarze(0)
Kolejny maraton z cyklu Mazovii tym razem w Ełku, który był również pierwszym etapem w Gwieździe Mazurskiej. Trasa bardzo łatwa wg mojej oceny 2/6 (wg organizatorów 4/6), liczyła około 96 km i prowadziła głownie przez szybkie szerokie szutry.
Jak zwykle startowałem z pierwszego sektora. Start był dość ostry ze względu na przejazd przez miasto. Potem tempo trochę spadło, dzięki czemu mogłem utrzymać się w „czubie”, aż do rozjazdu mega-giga. Zaraz za rozjazdem zostałem tylko z jednym zawodnikiem (jak się później okazało Litwinem). Dzięki dużej współpracy zdołaliśmy dogonić sporą grupkę kolarzy, którzy utrzymywali dosyć szybkie tempo. W takim składzie jechaliśmy dosyć długo. Dopiero na 10 km przed metą zaczęli odpadać pierwsi zawodnicy. Na około 5 km przed metą udało mi się urwać grupce razem z Litwinem i innym zawodnikiem. Wspólnie na 2 km do mety zdołaliśmy dogonić gigowca, który samotnie dojeżdżał do mety. Razem w czwórkę rozegraliśmy ostateczną walkę na mecie, która udało mi się wygrać.
Ostatecznie zająłem 5 miejsce w open oraz 2 miejsce w kategorii.