Do wyścigu w Brzezinach podchodziłem bardzo luźno - żadnych spinek po prostu traktowałem to jako mocniejszy trening. Na miejscu, gdy zobaczyłem końcówkę trasy pomyślałem, że będzie ciekawie. Zrobiło się jeszcze ciekawiej, gdy zobaczyłem z kim przyjdzie mi się ścigać - Jarosław i Łukasz, obaj dobrze zaprawieni w maratonach.
Start maratonu nieco się opóźnił, ale nie wywołało to w sumie większego poruszenia chyba dlatego, że ostatnio staje się to dość powszechne wśród takich imprez.
O godzinie 12 (zamiast 11) wystartowaliśmy. Po raz pierwszy nie musiałem przepychać się do przodu - startowałem w pierwszej linii :)
Po asfaltowej rozbiegówce prowadziłem całą stawkę i na pierwszej górce podkręciłem tempo, aby nieco rozciągnąć grupkę. Potem jeszcze poprawiłem na wąskich i technicznych odcinkach i zostałem z Łukaszem i Jarkiem. Myślałem, że tak zostanie do ostatnich metrów wyścigu, ale nic bardziej mylnego. Na jednym z podjazdów, który mnie zaskakuje swoją stromizną (nie objeżdżałem wcześniej trasy) spada mi łańcuch przy próbie zrzucenia na "jedynkę". Strata, która wydawała się niewielka pogłębiła się, gdy podczas gonitwy przestrzeliłem zakręt.
Na odcinku asfaltowym zdałem sobie sprawę, że nie zdołam dogonić liderów wyścigu. Postanowiłem jechać swoje, szczególnie, że zostały jeszcze do przejechania 3 okrążenia.
Na moim drugi okrążeniu zdziwiłem się, gdy zobaczyłem przy bufecie kolegę z team'u Kamila, ale szybko zorientowałem się, że miał jakiś defekt. Mimo, że dla niego wyścig się skończył nie poszedł odpoczywać, lecz mocno mnie wspierał przez cały wyścig podając bidony i informacje o stracie do czołówki (dzięki!).
W sumie dzięki jego informacją zmusiłem się do ostatniego zrywu (choć tak do końca to nie wiem, czy to był zryw, czy po prostu Jarek miał słabszy dzień) i udaje mi się dogonić Jarka. Dzięki czemu ostatecznie wylądowałem na 2 pozycji.