Mazovia 24H
Sobota, 4 lipca 2009
· Komentarze(0)
Kategoria Maraton MAZOVIA MTB
Ten maraton dla wielu zawodników z naszego Team’u był priorytetem startowym w całym sezonie. Każdy trenował pod kątem tego maratonu, w nadziei, że w tym roku uzyskamy dobry wynik i staniemy na pudle. Rzeczywistość okazała się niestety inna…
Zaczęło się od mojej nie dyspozycyjności na kilka dni przed samym maratonem. Ostry kaszel, katar i gorączka skutecznie powstrzymywała mnie od treningu, a myśl o starcie w 24 godzinnym maratonie była wielce daleka. Na domiar złego rozchorował się Robert, który niewątpliwie jest jednym z najlepszych zawodników w naszej drużynie i był kluczowym zawodnikiem w 24h (niestety nie wystartował).
Do piątku (dzień przed startem) sam nie wiedziałem czy wystartuję. Choroba uległa silnym lekom, lecz samopoczucie miałem nadal nie najlepsze, a chęci do walki prawie żadnej.
Mimo to postanowiłem wystartować i razem z chłopakami z Team’u – Kamilem i Tomkiem --wyjechaliśmy z Łodzi w piątek wieczorem. W późnych godzinach nocnych docieramy do Wieliszewa i tam nocujemy w namiocie. Tu musze napomknąć, że dzięki dobremu sercu Kamila, Tomek nie musiał spać w przedpokoju, tylko spał razem z nami :P.
Wstaliśmy dosyć wcześnie, aby spokojnie zjeść śniadanie, przygotować rowerki i zapisać się w biurze zawodów. Około godziny 9 przyjechała reszta Team’u w składzie (Asia, Adam, Ala oraz Rafał).
Wspólnie zapisujemy się w biurze zawodów i zabieramy się za przygotowywanie rowerów do startów. Podczas smarowania łańcucha wyczuwam w swoim rowerze dosyć mocny opór na korbie. Pierwsze podejrzenie padło na piastę, która była w miarę nowa, ale jakoś zawsze miałem z tylnymi piastami problemy. Po małych oględzinach okazało się, że opór powstaje w suporcie, a konkretniej w jednym z łożysk, które było całe w rdzy i brudzie (tu tylko napisze, że suport miał ok. miesiąc, wymieniony ze względu na luzy w oryginale). Po tej diagnozie zabieram się za rozbieranie całego suportu począwszy od korby, która niestety potrzebuję odrobiny zachęty w postaci siekiery, (której użyłem jako młotka) żeby opuściła suport. Na szczęście udaje mi się dotrzeć do niesprawnego łożyska i smaruje jedynym posiadanym ceramicznym smarem do łańcucha. Złożyłem wszystko do kupy i zacząłem się przygotowywać do maratonu, bo miałem wystartować jako pierwszy.
Start oczywiście był w stylu le mans, tzn. do rowerów trzeba było dobiec około 100 m. Już na starcie postanowiłem, że pierwsze okrążenie potraktuje jako rozpoznawcze, bez ciśniecia itp. Oczywiście zrobiłem zupełnie inaczej, po 100 m biegu, gdy tylko dopadłem rower zacząłem szaleńczo wyprzedzać ludzi, nie zwracając uwagi na puls, który był w okolicach max. Po przejechaniu pierwszego okrążenia (dojechałem jako 6 albo coś w tym stylu), doszedłem do wniosku, że trasa jest znacznie prostsza od zeszłorocznej oraz znacznie szybsza.
Początek trasy to szeroki szuter, na którym spokojnie można było pocinać nawet 40 km/h, potem zaczynał się wjazd w lekko zalesione ścieżki, które ciągnęły się po wale. Następnie ostry skręt w prawo w las. Tu już trochę wolniej, bo pojawiające się korzenie oraz hopy nie pozwalały na takie szarżowanie jak na szutrze. Po wyjeździe z lasu skręt w prawo i potem jakieś 300 m asfaltu, po czym skręt w prawo szuter z piachem i wjazd na wał. Na wale znowu można było niezłe prędkości rozwijać i tak przez około 6 km. Potem zjazd z wału, przejazd przez łąkę, kawałek szutrów i asfaltu i w końcu meta.
Wjeżdżając na metę po drugim kółku zauważyłem już czekającego na niej Tomka i gdy tylko przejechałem po macie kontrolnej, Wiśnia cisnął korbę i po paru chwilach już go nie było widać. Ja udałem się do bufetu po drodze krótko opisując Kamilowi trasę.
Po Tomku pętle zaczął robić Kamil. Niestety już na pierwszym swoim okrążeniu złapał kapcia i na dodatek nie miał dętki zapasowej. Na szczęście wziął telefon i szybko nas o tym poinformował, dzięki czemu mogłem szybko zastąpić go na trasie. Przejeżdżając koło niego podrzuciłem mu dętkę zaoszczędzając Lesiowi 10 km spaceru do mety :)
Przez ten niefart spadliśmy z 3 miejsca na 18.
Następny w kolejności był Rafał aka Brzęczek, który na tym maratonie dysponował szczytem formy. Co prawda nie pokazał tego na pierwszych pętlach, ale jego ostanie pętle to istne rekordy.
Czas bardzo szybko leciał. Jak zwykle nocne pętle były najciekawsze dla mnie. Nocny przejazd po lesie oraz po wale z prędkością około 30 km/h dawały niezły zastrzyk adrenaliny.
Nad ranem dzięki dobrym czasom okrążeń udało nam się odrobić stratę i wylądowaliśmy na 4 miejscu i może mielibyśmy nawet 3 miejsce, gdyby nie parę potknięć przy zmianach.
Na ostatnie godziny maratonu zmieniliśmy taktykę i teraz każdy zawodnik miał do przejechania tylko jedną pętlę. Taktyka okazała się na tyle skuteczna, że każdy zaczął wykręcać czasy lepsze od tych, które uzyskiwał na początku maratonu. Szybko nabraliśmy nadzieję na 3 miejsce. Niestety organizator podawał wyniki, które daleko odbiegały od rzeczywistości i ostatecznie zajęliśmy 5 miejsce…
Zaczęło się od mojej nie dyspozycyjności na kilka dni przed samym maratonem. Ostry kaszel, katar i gorączka skutecznie powstrzymywała mnie od treningu, a myśl o starcie w 24 godzinnym maratonie była wielce daleka. Na domiar złego rozchorował się Robert, który niewątpliwie jest jednym z najlepszych zawodników w naszej drużynie i był kluczowym zawodnikiem w 24h (niestety nie wystartował).
Do piątku (dzień przed startem) sam nie wiedziałem czy wystartuję. Choroba uległa silnym lekom, lecz samopoczucie miałem nadal nie najlepsze, a chęci do walki prawie żadnej.
Mimo to postanowiłem wystartować i razem z chłopakami z Team’u – Kamilem i Tomkiem --wyjechaliśmy z Łodzi w piątek wieczorem. W późnych godzinach nocnych docieramy do Wieliszewa i tam nocujemy w namiocie. Tu musze napomknąć, że dzięki dobremu sercu Kamila, Tomek nie musiał spać w przedpokoju, tylko spał razem z nami :P.
Wstaliśmy dosyć wcześnie, aby spokojnie zjeść śniadanie, przygotować rowerki i zapisać się w biurze zawodów. Około godziny 9 przyjechała reszta Team’u w składzie (Asia, Adam, Ala oraz Rafał).
Wspólnie zapisujemy się w biurze zawodów i zabieramy się za przygotowywanie rowerów do startów. Podczas smarowania łańcucha wyczuwam w swoim rowerze dosyć mocny opór na korbie. Pierwsze podejrzenie padło na piastę, która była w miarę nowa, ale jakoś zawsze miałem z tylnymi piastami problemy. Po małych oględzinach okazało się, że opór powstaje w suporcie, a konkretniej w jednym z łożysk, które było całe w rdzy i brudzie (tu tylko napisze, że suport miał ok. miesiąc, wymieniony ze względu na luzy w oryginale). Po tej diagnozie zabieram się za rozbieranie całego suportu począwszy od korby, która niestety potrzebuję odrobiny zachęty w postaci siekiery, (której użyłem jako młotka) żeby opuściła suport. Na szczęście udaje mi się dotrzeć do niesprawnego łożyska i smaruje jedynym posiadanym ceramicznym smarem do łańcucha. Złożyłem wszystko do kupy i zacząłem się przygotowywać do maratonu, bo miałem wystartować jako pierwszy.
Start oczywiście był w stylu le mans, tzn. do rowerów trzeba było dobiec około 100 m. Już na starcie postanowiłem, że pierwsze okrążenie potraktuje jako rozpoznawcze, bez ciśniecia itp. Oczywiście zrobiłem zupełnie inaczej, po 100 m biegu, gdy tylko dopadłem rower zacząłem szaleńczo wyprzedzać ludzi, nie zwracając uwagi na puls, który był w okolicach max. Po przejechaniu pierwszego okrążenia (dojechałem jako 6 albo coś w tym stylu), doszedłem do wniosku, że trasa jest znacznie prostsza od zeszłorocznej oraz znacznie szybsza.
Początek trasy to szeroki szuter, na którym spokojnie można było pocinać nawet 40 km/h, potem zaczynał się wjazd w lekko zalesione ścieżki, które ciągnęły się po wale. Następnie ostry skręt w prawo w las. Tu już trochę wolniej, bo pojawiające się korzenie oraz hopy nie pozwalały na takie szarżowanie jak na szutrze. Po wyjeździe z lasu skręt w prawo i potem jakieś 300 m asfaltu, po czym skręt w prawo szuter z piachem i wjazd na wał. Na wale znowu można było niezłe prędkości rozwijać i tak przez około 6 km. Potem zjazd z wału, przejazd przez łąkę, kawałek szutrów i asfaltu i w końcu meta.
Wjeżdżając na metę po drugim kółku zauważyłem już czekającego na niej Tomka i gdy tylko przejechałem po macie kontrolnej, Wiśnia cisnął korbę i po paru chwilach już go nie było widać. Ja udałem się do bufetu po drodze krótko opisując Kamilowi trasę.
Po Tomku pętle zaczął robić Kamil. Niestety już na pierwszym swoim okrążeniu złapał kapcia i na dodatek nie miał dętki zapasowej. Na szczęście wziął telefon i szybko nas o tym poinformował, dzięki czemu mogłem szybko zastąpić go na trasie. Przejeżdżając koło niego podrzuciłem mu dętkę zaoszczędzając Lesiowi 10 km spaceru do mety :)
Przez ten niefart spadliśmy z 3 miejsca na 18.
Następny w kolejności był Rafał aka Brzęczek, który na tym maratonie dysponował szczytem formy. Co prawda nie pokazał tego na pierwszych pętlach, ale jego ostanie pętle to istne rekordy.
Czas bardzo szybko leciał. Jak zwykle nocne pętle były najciekawsze dla mnie. Nocny przejazd po lesie oraz po wale z prędkością około 30 km/h dawały niezły zastrzyk adrenaliny.
Nad ranem dzięki dobrym czasom okrążeń udało nam się odrobić stratę i wylądowaliśmy na 4 miejscu i może mielibyśmy nawet 3 miejsce, gdyby nie parę potknięć przy zmianach.
Na ostatnie godziny maratonu zmieniliśmy taktykę i teraz każdy zawodnik miał do przejechania tylko jedną pętlę. Taktyka okazała się na tyle skuteczna, że każdy zaczął wykręcać czasy lepsze od tych, które uzyskiwał na początku maratonu. Szybko nabraliśmy nadzieję na 3 miejsce. Niestety organizator podawał wyniki, które daleko odbiegały od rzeczywistości i ostatecznie zajęliśmy 5 miejsce…