Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2011

Dystans całkowity:1131.04 km (w terenie 340.00 km; 30.06%)
Czas w ruchu:44:02
Średnia prędkość:25.69 km/h
Maks. tętno maksymalne:192 (97 %)
Maks. tętno średnie:170 (86 %)
Suma kalorii:6674 kcal
Liczba aktywności:15
Średnio na aktywność:75.40 km i 2h 56m
Więcej statystyk

Trening na szosie

Czwartek, 30 czerwca 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Trening
Trening na trasie Łódź => Skotniki. Oczywiście był kapeć z przygodami i już nawet nie chce mi się o tym pisać...

Kielce ŚLR

Niedziela, 26 czerwca 2011 · Komentarze(1)
Kategoria ŚLR
Mimo sobotniego wyścigu w Łagiewnikach nie odpuściłem ligi i tym razem wylądowałem w Kielcach. Trasa dobrze mi znana, choć nieco zmodernizowana w stosunku do ubiegłego roku. Oczywiście na trasie czekał dobrze zapamiętany stok oraz łączka, która potrafiła nieźle dać popalić.
Jak zwykle przed startem postanowiłem się rozgrzać. Już po przejechaniu paru metrów wiedziałem, że będzie ciężko dotrzymać kroku najszybszym - ciężkie nogi. Mimo to postanowiłem jechać z czołówką ile się da i zaraz po starcie zacząłem się przebijać do przodu. Niestety na około 3 km łapę kapcia w tylnym kole - gwóźdź. Szybko zmieniam dętkę, ale w między czasie wyprzedzają mnie dosłownie wszyscy, nawet dościgają mnie 10 letnie dzieci z rodzicami. Nieco podłamany sytuacją wsiadam na rower i ostro ruszam do przodu. Nie miałem już nic do stracenia, więc jechałem na 100% nie szczędząc sił. W tej całej furii odrabiania strat nie zauważyłem wystających kamieni na jednym ze zjazdów (6 km). Efekt był taki, że przeleciałem przez kierownicę i z całym impetem uderzyłem o ziemię. Chyba tylko dzięki pomocy pobliskich kibiców udaje mi się szybko zebrać z drogi i w spokoju dojść do siebie. Po kilku głębszych oddechach oraz szybkich oględzinach strat (m.in. pęknięty kask) postanawiam ruszać dalej. Ból uśmierzony adrenaliną nie przeszkadzał specjalnie w dalszej jeździe. Jedynie co przeszkadzało to strach przed kolejną wywrotką, dlatego dalej jechałem bardzo zachowawczo, szczególnie na zjazdach. Mimo to udaje mi się wyprzedzić sporo zawodników m.in. wszystkich z mojej drużyny. Ostatecznie dojechałem na dalekim 23 miejscu.



Junior Cup

Sobota, 25 czerwca 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Inne zawody
Opis był, ale się skasował :(

Odczyt z pulsometru:
HZ 0%
FZ 2%
PZ 98%

Teamowy trening MTB

Czwartek, 23 czerwca 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Trening
Ponieważ tak się złożyło, że dzień był wolny od pracy (Boże Ciało) nie odmówiłem propozycji Kamila - team'owy trening MTB. Umówiliśmy się wszyscy na 9 pod Maxxbike'iem, ale jak zwykle prawie wszyscy się spóźnili. Dopiero o godzinie 10:30 udaje nam się wyruszyć w stronę Łagiewnik w składzie Robert, Tomek, Kamil i ja.
Na rozgrzewkę postanowiliśmy zapoznać się z trasą sobotniego wyścigu Junior Cup rozgrywanego właśnie na terenie Łagiewnik. Mimo wydrukowania mapki oraz częściowo oznaczonej trasy gubimy kilkakrotnie ślad. Po około godzinie dajemy za wygraną i postanawiamy objechać trasę maratonu łódzkiej mazovii (nie maratonu zgierskiego).
Mimo, że mieliśmy do przejechania jeszcze sporo km, prawie każdy odczuwał już głód. Na szczęście przytomny Robert wziął ze sobą pieniądze, dzięki którym kupujemy batony, banany i napoje zatrzymując się w sklepie nie daleko trasy. Sama trasa maratonu prawie nic się nie zmieniła (oprócz paru zarośniętych miejsc). Mimo, że nie jeżdżę tamtędy często, dobrze ją zapamiętałem z zawodów - ehhh stare dobre czasy.
Trening jak najbardziej udany, lecz następnym razem chyba będzie szosa...

Odczyt z pulsometru:
HZ 47%
FZ 26%
PZ 2%

Trening MTB

Niedziela, 19 czerwca 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Trening
Trening w Łagiewnikach. Jedna runda w średnim tempie.

MP Masters - Śrem

Sobota, 18 czerwca 2011 · Komentarze(1)
Kategoria Inne zawody
Mistrzostwa Polski Masters były drugim wyścigiem szosowym w jakim miałem przyjemność wystartować w tym sezonie. Ranga zawodów była dość wysoka, biorąc pod uwagę fakt, ilu zawodników zjawiło się na linii startu oraz to, że całą imprezę nadzorowała komisja antydopingowa.
Trasa zawodów liczyła 96 km - 4 rudny po 24 km. Płaska, choć czasami trafiała się niewielka hopa. Największym utrudnieniem był wiatr, który tego dnia dość silnie wiał.
Na imprezę namówił mnie Jakub, który jest zdecydowanie bardziej doświadczony w takich zawodach ode mnie. Startowaliśmy dosyć późno bo dopiero o 14, ale dzięki temu mogłem się wyspać (wstałem o 7:00) i spokojnie naszykować rower oraz siebie do wyścigu. Na kresce w mojej i Kuby kategorii stosunkowo niewielu zawodników w porównaniu z innymi kategoriami (oprócz kobiet). Po rozpoczęciu wyścigu spodziewałem się, że tempo będzie narastać stopniowo, lecz po przejechaniu paru km zaczęła się mocna szarpanina i już na pierwszym okrążeniu urywa się 2 zawodników. Niedługo po tym, skutecznie przeprowadza atak kolejnych 3 zawodników.
Zarówno w pierwszym jak i drugim przypadku peleton nie zareagował, co spowodowało, że ów zawodnicy zrobili niezła przewagę nad nami. Mimo prób odejścia kolejnych zawodników peleton zostaje w niezmienionym składzie do następnego okrążenia. Na 2 rundzie udaje się zawiesić tymczasowo ataki na poczet współpracy w celu doścignięcia ucieczki. Współpraca okazuje się całkiem owocna, bo pod koniec 2 rundy udaje się doścignąć 3 zawodników. Trzecie okrążenie to również mocna współpraca (z przodu zostało jeszcze 2 zawodników) lecz na ok. 60 km łapę kapcia w tylnym kole i niestety na metę dojeżdżam w busie organizatorów.

Trening szosowy

Czwartek, 16 czerwca 2011 · Komentarze(0)
Powtórka z wczoraj. Ciągle nogi trochę ciężkie, ale jest coraz lepiej. Na weekend powinno być już ok.

Trening szosowy

Środa, 15 czerwca 2011 · Komentarze(1)
Trening na trasie Łódź => Głuchów. Rozjazd ciężkich nóg po 24 h.
Ciągle brak baterii.

Tezka Pohoda - Liberec 24 H

Sobota, 11 czerwca 2011 · Komentarze(9)
Kategoria Inne zawody
Liberec 24 h – Tezka Pohoda
Jak co roku z Kamilem – moim kolegą z drużyny – mieliśmy plany wystartowania w maratonie 24 godzinnym w kategorii duo, czyli w parze. Ponieważ rok temu mocno zawiedliśmy się na zawodach organizowanych przez Pana Cezarego Zamanę, postanowiliśmy poszukać alternatywy. Po niedługich poszukiwaniach padło na czeski maraton w Libercu. Gdy tylko dowiedział się o tym Tomek – kolega z drużyny – zapragnął również wystartować w tych zawodach. Do pełni szczęścia brakowało czwartego zawodnika, który wystartowałby w parze z Tomkiem. Ostatecznie udaje się namówić Damiana i w czteroosobowym składzie ruszyliśmy do Liberca.
Podróż jak zwykle upływała szybko i mimo dość sporego opóźnienia wszyscy byli w wyśmienitych humorach. Około godziny 19 docieramy do Jeleniej Góry gdzie zatrzymujemy się na ciepły posiłek. Z Jeleniej do Liberca to już w zasadzie „rzut beretem” i mimo braku GPS’a, który odmówił posłuszeństwa po czeskiej stronie, docieramy na miejsce bez większych przygód. Na miejscu zastajemy sporą wioskę utworzoną głównie z namiotów i samochodów. Co ciekawe pierwszą osoba jaką napotkaliśmy był polak Tomasz Ignasiak, który okazał się bardzo życzliwą osobą i pomógł nam załatwić sprawy formalne – zapłata za start etc. Po załatwieniu wszystkich spraw w biurze przyszedł czas na rozstawienie namiotu. Mimo wszechobecnej ciemności (było około 23:00) wszystko sprawnie nam poszło. Przed snem udaliśmy się jeszcze na małą kolację, po której mimo głośnej muzyki dobiegającej z obozowiska udaje mi się zasnąć.
O godzinie 6:00 budzę się i mimo wielu prób nie udaje mi się ponownie zasnąć– podenerwowanie dawało o sobie znać. Nie marnując czasu na bezsensowne leżenie, postanowiłem powoli rozpocząć przygotowania do zawodów. O 6:30 dołącza do mnie Damian i wspólnie rozpakowujemy sprzęt. Pół godziny później wszyscy już byli na nogach. Dzięki tak wczesnej porze, po raz pierwszy w tym sezonie udaje nam się na spokojnie wszystko przyszykować.
Punktualnie o godzinie 12:00 miał wystartować wyścig. Już 10 minut przed południem wszyscy zawodnicy (było ich naprawdę sporo) ustawili swoje rowery w pobliżu linii startu, a sami przygotowywali się do biegu – podobnie jak w Polsce i chyba na świecie start odbywał się w stylu Le Mans . Wśród zawodników Kamil i Tomek, którzy jako pierwsi z naszych dwójek mieli zmierzyć się z trasą.
Po sygnale startu zawodnicy ostro ruszyli do przodu – powiedział bym, że niektórzy to biegli jak na 100 m sprintem. Kamil wraz z Tomkiem, raczej oszczędzali siły na najbliższe 24 godziny i dobiegli do swoich rowerów w połowie grupy. Mnie, po tym jak Kamil wjechał na rundę, nie pozostało nic innego jak ostatnie przygotowania i niecierpliwe czekanie na swoją kolej.
Po mniej więcej godzinie przyszedł czas na moją pracę. W momencie zmiany, Kamil zdążył jeszcze wykrzyczeć, abym uważał na zjazdach. Zakodowałem słowa Kamila i mocno ruszyłem do przodu. Moje pierwsze okrążenie z założenia miało być rozpoznawcze. Starałem się jechać zachowawczo i zgodnie z instrukcją Kamila - uważać na zjazdach.
Trasa miała około 12 km i 250 m przewyższenia w tym około 3 km dróg asfaltowych. Rozpoczynała się asfaltem, po czym przechodziła w leśne ścieżki do pierwszego podjazdu., który na ostatnich okrążeniach pokonywałem na przełożeniu 1:1. Podjazd ten dodatkowo utrudniały korzenie leżące w pierwszej części górki, które pod koniec wyścigu skutecznie spowalniały zawodników. Po tym odcinku można było lekko odpocząć na niewielkich zjazdach i podjazdach. Na ok. 3 km był dość ciekawy zjazd po kamieniach na którym nie trudno było o wywrotkę. Na szczęście za każdym razem udawało mi się zjechać bez większych przygód. Zaraz za tym zjazdem zaczynał się 3 km podjazd. Pierwsze 2 km to głównie szerokie leśne ścieżki wijące się ku górze. Ostatni kilometr podjazdu pokonywało się asfaltową drogą, gdzie mimo równej nawierzchni wykręcało się max 20 km/h. Z asfaltu zjeżdżało się z powrotem na leśne ścieżki tym razem prowadzące w dół. Zjazd miał również około 3 km i momentami był bardzo zdradliwy – korzenie, kamienie oraz ostre zakręty. Ostatni odcinek trasy to na przemian asfalt/szuter/ubite ścieżki/asfalt prowadzące przez kilka hopek i krótkich zjazdów.
Czas pierwszego okrążenia (widoczny był dla każdego zawodnika, który przejeżdżał przez matę kontrolną) był bliski 30 minut. Wjeżdżając na następną rundę chciałem zachować podobny czas – jadąc cały czas na 80 %, tak aby rozłożyć siły na cały wyścig. Jak postanowiłem tak zrobiłem i czas kolejnego okrążenia był bardzo podobny do pierwszego. Po szybkiej zmianie z Kamilem, postanowiłem odwiedzić bufet, który znajdywał się niedaleko startu. Na miejscu pełne zaskoczenie. Bufet miał dosłownie wszystko czego można było zapragnąć, począwszy od red bulli a na darmowych bidonach skończywszy. Szkoda, że po naszej stronie granicy na próżno szukać takiego zaopatrzenia na bufecie.
Po uzupełnieniu płynów i kalorii, przyszło mi znowu czekać na swoją kolej. Czas spędzony na odpoczynek i wyczekiwanie wyjątkowo szybko mijał i nawet się nie obejrzałem, a znów robiłem kolejne okrążenie. Zjeżdżając z mojego drugiego – ostatniego – okrążenia byłem mocno zaskoczony, że Kamila nie ma w strefie zmian. Chwila zastanowienia i jadę 3 okrążenie – gratisowe. Potem okazało się, że Kamil złapał kapcia i nie był w stanie dać mi zmiany. Na szczęście po trzecim okrążeniu, „team mate” czekał już zwarty i gotowy w strefie zmian.
W sumie do późnej nocy moja jazda była w miarę równa i wszystko wskazywało na to, że tak będzie do końca. Lecz niestety na jednym z nocnych okrążeń dopada mnie okropny ból brzucha – najprawdopodobniej spowodowany obżarstwem na bufecie. Zdecydowanie zwolniłem, walcząc co chwila z odruchem wymiotnym. Mimo nieciekawego stanu, chciałem za wszelką cenę ukończyć to okrążenie, co mi się ostatecznie udaje. Na zmianie mówię swojemu zmiennikowi o zaistniałej sytuacji i proszę go o odrobinę więcej czasu (w myślach 3 okrążenia pod rząd), abym mógł spokojnie dojść do siebie. Na twarzy Kamila pojawił się tylko mały grymas, który zwiastował wysiłek który go czeka, a ja poszedłem do namiotu położyć się i spróbować dojść do siebie. Leżąc tak, myślałem, że to już koniec. Ból brzucha sparaliżował mój system uzupełniania energii – całkowicie straciłem apetyt co było równoznaczne z brakiem dostarczania organizmowi niezbędnych węglowodanów. Na szczęście po około godzinie ból zaczął ustępować i ostatecznie po 3 okrążeniu Kamila byłem gotowy wrócić do gry. Gdy Kamil zjeżdżał z 3 okrążenia widziałem, że kosztowało go to dużo energii, ale jednocześnie odetchnął widząc mnie w strefie zmian, gotowym do dalszej walki.
Do samego rana jechałem tak jak wcześniej – równo i bez żadnych przygód. Około godziny 5, czekając na swoją zmianę, dopada mnie okropna chęć drzemki. Dosłownie na siedząco zaczynam zasypiać. Na szczęście wybudzam się za każdym razem kiedy wychylam się z pionu – musiało to komicznie wyglądać z perspektywy 2 osoby. Ostatecznie udaje mi się dotrwać do swojej ostatniej zmiany z dwoma okrążeniami – po tym, zmiany miał być co rundę.
Na mojej 3 zmianie jednorundowej zaskakuje mnie fakt, że znowu nie ma Kamila w strefie zmian. Pomyślałem, że pewnie dopadł go kolejny defekt i tak jak poprzednio nie jest wstanie dać mi zmiany, więc wjechałem na kolejne rundę. Po moim drugim okrążeniu, okazało się, że nadal nie ma mojego zmiennika gotowego wjechać na rundę. Lekko sfrustrowany postanowiłem sprawdzić co się dzieje. Szybko podjechałem do naszego namiotu gdzie u wejścia siedział Tomek, który ledwo powstrzymywał się od zaśnięcia. Na moje pytanie „gdzie jest Kamil” odpowiedział krótko - padł !. Prawie w tym samym momencie wychylił zaspaną głowę z namiotu Kamil, który chwilę później „dopingowany” przeze mnie wsiadł na rower i pojechał na swoją ostatnią rundę. Czasu było na 2 okrążenia o ile „śpioszek” przejedzie trasę bez większych przygód. Po około 40 minutach pojawia się mój zmiennik na ostatnich metrach rudny. W momencie zmiany zerknąłem kontem oka na godzinę- 11:25, pomyślałem, że mam nie wiele czasu na zrobienie tego ostatniego okrążenia szczególnie, że czasy moich poprzednich okrążeń wąchały się w granicach 36 minut. Szansa była i postanowiłem ją wykorzystać. Przez całe okrążenie jechałem na 100% . Górki pokonywałem na twardych biegach niejednokrotnie stając na pedałach, tak aby jak najszybciej znaleźć się na szczycie. Na zjeździe udaje mi się dogonić jednego zawodnika (wcześniej cały czas sam, co świadczy o tym, że najprawdopodobniej byłem ostatnim zawodnikiem wjeżdżającym na okrążenie), którego wyprzedzając pokrzepiam do szybszej jazdy. Przed samą metą dochodzę jeszcze jednego kolarza, naciskając z całych sił na pedały. Czas okrążenia 00:30:40 był całkiem niezłym wynikiem, biorąc pod uwagę zmęczenie, które pojawia się po 11 godzinach pedałowania…
Ostatecznie zająłem razem z Kamilem 3 miejsce w kategorii Duo Man.


Tak mniej więcej wyglądała wioska.


Ogień !


Koniec ostatniej rundy i wielka ulga.


Jeszcze mały wywiad. Ja po Polsku, spiker po Czesku :)


3 miejsce w kategorii DM - duo man.