Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2008

Dystans całkowity:325.56 km (w terenie 200.00 km; 61.43%)
Czas w ruchu:13:00
Średnia prędkość:25.04 km/h
Liczba aktywności:5
Średnio na aktywność:65.11 km i 2h 36m
Więcej statystyk

Wszystko zaczęło się od jednego

Sobota, 26 lipca 2008 · Komentarze(0)
Wszystko zaczęło się od jednego pomysłu… 24H kręcenia korbą.
Godzina 5:00
Wstaję bardzo ciężko po dość krótkim śnie trwającym 5 godzin. Szybkie śniadanko, mycie zębów w trakcie, którego sprawdzam czy przypadkiem czegoś nie spakowałem. Jeszcze nie zdążyłem założyć spodni na tyłek, a już słyszę charakterystyczny dźwięk silnika pracującego pod maską samochodu Kamila. Łapię za telefon i dzwonię do niego, aby wszedł na górę i mi pomógł z moimi bagażami. Parę minut później już byliśmy w drodze do Tomka…
Godzina 6:15
Z piętnasto minutowym poślizgiem wjeżdżamy na podwórko Tomka, gdzie czekał wraz z bagażami oraz swoim rowerem- JUBILATEM XTR . Po wypakowaniu z auta wszystkich bagaży, a potem ponownym zapakowaniu ( przemeblowanie ze względu na wymiary jubilata) ruszyliśmy w drogę.
Godzina 10:00
Dojechaliśmy na miejsce…
Wjeżdżamy na teren obozowiska, gdzie już widać jak ludzie powoli rozpakowują swój sprzęt (namioty, stojaki itp.). Szybko wybraliśmy miejsce na rozbicie swojego obozu, zostawiliśmy rzeczy w samochodzie i udaliśmy się do biura zawodów. Tam w miarę sprawnie wypełniliśmy wniosek zgłoszenia drużyny quarto i po wyjaśnieniu, że nie mamy czwartego i chcemy starować w trójkę, przydzielono nam numery i koszulki . Udaliśmy się z powrotem do obozu, aby się rozpakować i przygotować rowerki do maratonu.
Godzina 12:00
Kamil startuje pierwszy…
Start odbywa się w stylu le mans, który miał wyglądać w ten sposób, że zawodnicy dobiegali do rowerów i dopiero zaczynali jazdę. Wystartowali z piętnasto minutowym opóźnieniem, które wynikło z czekania na ekipę telewizyjną, która chciała uwiecznić ile osób ma nie po kolei w głowie.
Kamil ładnie wystartował, po pierwszej pętli był 18, co mnie i Tomka bardzo zaskoczyło, że takie tempo narzucił. Drugie okrążenie nieco spokojniejsze, ale też czas bardzo dobry.
Następny w kolejności wystartował Tomek na swoim jubilacie. Widok jak ludzie reagują, gdy przejeżdża linię startu jubilat- bezcenny. W międzyczasie siadam z lekko zziajanym Kamilem do laptopa w celu omówienia taktyki. Szybko streścił mi jak wygląda trasa i ostrzegł przed piaskami, które są na odcinkach leśnych. Podpowiedział jeszcze jak pokonywać niektóre odcinki i już byłem gotowy do startu.
Tomek tymczasem właśnie zaczął robić drugą pętle, więc zacząłem się przebierać w strój i rozgrzewać mięśnie. Parę minut później czekałem już na starcie wypatrując Tomka…
Chwilę później widzę jak wjeżdża na stadion i gdy tylko przejeżdża przez linię mety ja ostro ruszam do przodu.
Po trzech zakrętach i mały piaszczystym podjeździe ukazuje mi się piękny widok zalewu, przy którym trasa maratonu ciągnęła się dobre 4 kilometry. Nie zdziwiłem się, gdy zobaczyłem plażę, na której ludzie leżą plackiem i się opalająZaraz po tym szybkim odcinku był trzy kilometrowy odcinek, który prowadził przez pola. Miejscami ciężko przejezdna droga ze względu na występujący piach. Następnie były odcinki w lesie, które generalnie były najtrudniejsze do pokonania ze względu na licznie występujący piach.
Po pierwszej pętli wydawało mi się, że trasa jest w miarę łatwa i nie będzie większych problemów. Lecz na drugim okrążeniu, gdy zaczęły się piaski, zmieniłem zdanie…
Przez brak techniki i doświadczenia w pokonywaniu tego rodzaju przeszkód, piaski wysysały ze mnie cała energię. Na początku próbowałem pokonać je z rozpędu. Niestety technika ta jest dobra, gdy ma się odpowiednie opony. Później starałem się omijać te najbardziej zapiaszczone miejsca, ale z kolei ta technika działała tylko w niektórych miejscach. Po kilku przejazdach drogą empiryczną doszedłem w końcu do odpowiedniej techniki pokonywania piasku. Otóż, aby pokonać taką przeszkodę wystarczyło utrzymać stała kadencję bez szarpania oraz nie wykonywać gwałtownych skrętów o dużym kącie kierownicą. Gdy się przestrzegało tych reguł dało się przejechać rowerem nawet po najbardziej zapiaszczonej części trasy.
Po ukończeniu dwóch pętli miałem czas na odpoczynek i przemyślenia. Wymieniłem uwagi i spostrzeżenia dotyczące trasy z Tomkiem. Oboje stwierdziliśmy, że te piaski będą niezłym wyzwaniem, kiedy nadejdzie noc…
Godzina 20:00- 00:00
Okrążenie za okrążeniem…
Czas niezwykle szybko leciał, szczególnie ten przeznaczony na odpoczynek. Niewiadomo kiedy zrobiło się ciemno i trzeba było dokonać instalacji oświetlenia. Jeżeli chodzi o Tomka to sprawa była prosta, miał on w swoim jubilacie światło, które dawało bagatela 15 luksów. Ja i Kamil mieliśmy do dyspozycji dwie lampki, jedną, która dawała niewiele światła, ale za to świeciła bardzo długo (ta była Kamila) oraz drugą, która dawała mocne skupione światło, lecz niestety tylko przez góra godzinę (ta była moja). Pierwsze nocne okrążenia Kamila odbyły się tylko z tą jedną lampką, która dawała niewiele światła, przez co czasy były nienajlepsze. Dlatego, gdy Kamil wrócił ze swojego przejazdu, pożyczył mi swoją lampkę, żeby zwiększyć moc oświetlenia.
Około godziny 00:00 wjechałem na trasę. Na odcinku wzdłuż zalewu, poczułem przyrost sił, spowodowany powiewem chłodnego powietrza oraz klimatem jazdy w nocy. Ciężko mi to wytłumaczyć, ale uśmiech z twarzy mi nie schodził i jadąc z prędkością grubo ponad 30 km/h myślałem tylko o jednym- jak zaje!#$%@ jeździ się w nocy. Jadąc tak sobie wzdłuż rzeki, dojechałem do gościa jadącego z podobną prędkością. Nie wiele się zastanawiając postanowiłem jechać jego śladami, co dawało mi trochę odpoczynku od ciągłego wypatrywania drogi. Jak okazało się później, kolega ten mieszkał niedaleko trasy maratonu i te rejony znał jak własną kieszeń. Dzięki temu jadąc przede mną bajker zarzucił niesamowite tempo, które było podobne do tego za dnia.
Po pierwszym okrążeniu okazało się, że w lampce, która miała mi dawać najwięcej światła wyczerpały się baterie. Na szczęście bajker z okolic przyszedł tu mi z pomocą. Zaproponował, żebym jechał za nim drugie okrążenie, dzięki czemu lampka wydawała tu się zbędna. Ja oczywiście zgodziłem się z tym bez większego zastanawiania. Tempo narzucone prze kolegę z okolicy było strasznie szybkie i czasami musiał na mnie czekać. Na szczęście udało mi się jakoś te jego tortury przetrwać i jak się okazało później czasy kręcone nocą były bardzo zbliżone do tych, które uzyskiwałem za dnia.

Parę godzin później przyszedł czas na finisz…
Ostatnie cztery okrążenia w moim wykonaniu były niezłym sprawdzianem sił i wytrzymałości. Gdy zacząłem robić pierwsze okrążenie, poczułem jak mięśnie w nogach nie są zdolne do tych samych skurczów, co kilka godzin wcześniej. Odczucie przejechanego dystansu tak potęgowało zmęczenie, że po przejechaniu pierwszego okrążenia miałem wrażenie jak bym przejechał, co najmniej dwa razy tyle. Zaczęła się walka z własnymi słabościami…
Drugie okrążenie jeszcze dłuższe niż pierwsze, słońce zaczynało powoli nieźle przypiekać, a tu trzeba ostro kręcić korbą, żeby zmieścić się w czasie. Co chwila zerkałem na licznik, który wyświetlał mi aktualną godzinę i próbowałem oszacować ile jeszcze zdołam zrobić okrążeń…
Przy trzecim okrążeniu tempo jazdy spadło diametralnie. Kręcenie korbą sprawiało już dużo trudności, a licznik nie chciał pokazywać więcej niż 28 km/h. Na przejazdach piaskowych, czułem jak niewiele brakuje mi do skurczu mięśni, dlatego starałem się jechać jednostajnym tempem bez szarpania. Zacząłem się zastanawiać czy warto robić jeszcze jedno okrążenie…
Czwarte okrążenie było ciekawym doświadczeniem. Tempo nie spadło, powiedziałbym, że nawet lekko wzrosło. Myśl, że robię ostatnie okrążenie dawało mi niesamowitą motywację do jazdy i do mocniejszego kręcenia korbą. Teraz tylko modliłem się, żebym nie złapał kapcia ani żadnej innej awarii...
Dojeżdżając do mety nie wiadomo skąd zebrałem ostatnie pokłady energii i docisnąłem mocniej pedały. Na ostatnim wirażu miałem już taką prędkość, że tylne koło zaczęło mi uciekać na zewnątrz.
Po przejechaniu linii mety ogarnęła mnie niezwykła satysfakcja. Pomimo ogromnego zmęczenia, czułem wewnętrzną radość i spełnienie…

[Jest to duże streszczenie tego, co się działo podczas maratonu 24h widziane moimi oczami i niestety nie jest w stanie oddać tego całego klimatu, który można było poczuć podczas zmagań]

A teraz kilka zdjęć :)



Daliśmy rade z załadunkiem



Ja w trakcie robienia chyba czwartego okrążenia


Regeneracja...



Bajk sprawdził sie w 100%


TAK, na takim sprzęcie też sie da 24h pyknąć :P



Parę minut po tym, jak przejechałem linię mety...

P.S.
Godzina w aparacie jest przesunięta o jedną do tyłu.

Do pracy o i z powrotem

Wtorek, 22 lipca 2008 · Komentarze(0)
Do pracy o i z powrotem + Łódź - Andrzejów - Łódź
KOW :5

Samotny trening po lesie

Niedziela, 6 lipca 2008 · Komentarze(1)
Samotny trening po lesie łagiewnickim...