Szosowa ustawka z Mariuszem i Łukaszem. Na umówione miejsce dojechałem lekko spóźniony przez złapanego kapcia. Na szczęście koledzy wykazali się dużą cierpliwością i poczekali na mnie. Wspólnie ruszyliśmy w stronę Brzezin. Dalej przez Łyszkowice do Łowicza, gdzie odłączył się od nas Łukasz. Następnie Piątek, Zgierz i Stryków, gdzie pożegnałem się z Mariuszem i ruszyłem na Łódź. Na ostatnich km trochę mnie odcięło, bo w końcu ile km można zrobić na samej wodzie, kawałku czekolady, batonie oraz jabłku. Po tej wycieczce zaczęła mi się wkręcać jazda na zakup szosy. Hmm, tylko ciekawe gdzie ją będę trzymał... Odczyt z pulsometru: HZ 55% FZ 37% PZ 3%
Zawody rozgrywane w Zgierzu, podobnie jak rok temu odbywały się na malince. Trasa również była zeszłoroczna (5 okrążeń po 3 km), co w żaden sposób nie umniejszało atrakcyjności zawodów. Jak zwykle organizatorzy stanęli na wysokości zadania, z małym potknięciem (koledzy, którzy przyjechali koło 12 nie mogli już brać udziału w zawodach ponieważ biuro było otwarte tylko do 10 30). Na starcie pojawiło się sporo mocnych zawodników jeszcze rok temu nie obawiałem się tych „koksów”, bo byłem w innej kategorii, ale lata lecą i niestety przyszło się mierzyć z najsilniejszymi. Start był dość chaotyczny, zawodnicy mocno się rozpychali, ale korzystając ze zdobytego doświadczenia na licznych maratonach udało mi się przebić do czołówki. Razem z trzema innymi zawodnikami szybko odskoczyliśmy pozostałym zawodnikom. Po przejechaniu pierwszego okrążenia udaje mi się utrzymać z grupką uciekinierów. Na drugim, 2 silniejszych odskakuje i zostaje tylko ja i jeden zawodnik z grupki. Na ostatnim okrążeniu kolegę, z którym wspólnie przejechałem prawie cały wyścig udaje mi się zerwać na dosłownie ostatnich metrach. Ostatecznie zajmuje 3 miejsce. Było by 4, ale Mariusz pechowo na pierwszych metrach uszkodził piastę, co uniemożliwiło mu dalsze zmagania. Odczyt z pulsometru: HZ 3 % - czekanie na start FZ 0% PZ 95%
Zawody rozgrywane w Kielcach były jazdą indywidualną na czas. Zawodnicy startowali po sobie w odstępach 30 sekundowych od najniżej stojącego w klasyfikacji po koksy. Do pokonania było 43 km w tym około 1000 m przewyższeń. Trasa głównie prowadziła przez ubite leśne ścieżki. Wstępnie szacowałem, że dystans ten przejadę w okolicach 2 godzin. Niestety ( a może stety) pogoda troszkę utrudniła trasę, która miejscami była nie do przejechania przez wszechobecne błoto – przynajmniej według mojej opinii. Startowałem zaraz za Kamilem. Jak zwykle postanowiłem początek pojechać spokojnie, tak aby nie „spruć” się na pierwszych kilometrach. Oczywiście postąpiłem zupełnie inaczej. Zaraz po komendzie startu, ruszyłem ostro do przodu mając ciągle w myślach Kamila z 30 sekundową przewagą. Przez chwilę zastanawiałem się, czy uda mi się go dogonić i na którym kilometrze. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu ujrzałem go już po przejechaniu 500 metrów, jadącego w przeciwnym kierunku. Szybko się zorientowałem, że pomylił drogę. W pierwszym momencie byłem zszokowany, ale gdy tylko wspólnie udało nam się wrócić na trasę, nie mogłem powstrzymać śmiechu. Kamil na szczęście też potraktował tą sytuację z dystansem i po chwili razem pruliśmy dalej. Po wjechaniu do lasu, całkowicie skupiłem się na drodze i pokonywaniu kolejnych kilometrów. Dosyć szybko dogoniłem Filipa i Tomka startujących wcześniej z odpowiednią przewagą czasową. Zaraz po wyprzedzeniu Tomka miałem mała przygodę na stromym i sypkim zjeździe. Podczas hamowania straciłem zupełnie kontrolę nad rowerem i kierując się centralnie na drzewa w ostatnim momencie odpuściłem hamulce omijając przeszkodę kosztem krzaków, które staranowałem jak czołg :) Zaraz za zjazdem pojawił się kawałek szerokiego szutru, na którym niestety zostałem dogoniony przez Mariusza. Wiedziałem, że mnie dojdzie, ale nie miałem pojęcia, że aż tak szybko (60 sekundowa przewaga). Gdy mnie wyprzedzał na usta cisnęło mi się tylko jedno słowo – KOKS !!! (a tak poważnie to wielki szacun). Pomimo moich wielkich starań nie udało mi się usiąść na koło Mariuszowi i po około 5 km straciłem go całkowicie z oczu. Dalej jechałem już sam, czasami wyprzedzając wolniejszych. Na 20 km pojawiły się błotniste odcinki, które wymagały nie lada umiejętności. Z dużym trudem przychodziło mi utrzymanie się na drodze. Często musiałem podpierać się nogami, aby całkowicie nie stracić równowagi. Na niektórych podjazdach jazda na rowerze graniczyła z cudem i w takich momentach dobre buty z „agresywną” podeszwą mogły znacznie ułatwić podejście. Oczywiście na zjazdach sytuacja w cale nie wyglądała lepiej, o czym mogłem się przekonać na około 25 km zaliczając całkiem pokaźną glebę – na szczęście bez większych obrażeń. Na około 30 km zostałem doścignięty przez kolejnego zawodnika. Szybko poznałem charakterystyczny wygląd Jakuba Jabłońskiego. Na chwilę usiadłem mu na kole, ale niestety na jednym z podjazdów zostałem przyblokowany przez innego zawodnika i już nie dałem rady nadrobić straty. Znowu zostałem sam i tak w zasadzie do samego końca. Jeszcze tylko na końcówce (jakieś 5 km do mety) dopadł mnie trzeci zawodnik. Pozbawiony już motywacji nawet nie próbowałem go gonić. Na metę wjeżdżam z czasem 2:39 co dało mi dopiero 8 pozycję w generalce. Odczyt z pulsometru: HZ 2% FZ 10% PZ 87%
Trening w Łagiewnikach z Maxxbike Team'em w składzie Kinga, Filip, Kamil i ja. Zrobiliśmy wspólnie jedną rundkę. Odczyt z pulsometru: HZ 50% FZ 25% PZ 4% około 20% poza pierwszą strefą :)
Mocny trening na szosie wraz z Łukaszem. O tym , że trening było mocny może poświadczyć średnia z pulsu i max :) Trasa jak zwykle Łódź => Sosnowiec => Skotniki (odcinek Sosnowiec => Skotniki x2) Odczyt z pulsometru: HZ 16% FZ 49% PZ 34% Na jednym z podjazdów, gdy goniłem Łukasza doszedłem z pulsem do 186 :D