Stare Juchy

Niedziela, 14 czerwca 2009 · Komentarze(0)
Ostatni etap gwiazdy okazał się najtrudniejszym ze wszystkich. Przy ciągłych opadach trasa maratonu zamieniła się w ekstremalne wyzwanie, miejscami praktycznie nie przejezdna ze względu na licznie występujące błoto.
Na starcie pojawili się tylko najbardziej wytrwali i gdyby nie wzajemna mobilizacja naszego Teamu, pewnie też byśmy się nie pojawili. Najgorszy był moment, kiedy staliśmy bezczynnie, czekając na sygnał startu, przemoczeni do ostatniej suchej nitki.
Pierwsze km udało mi się utrzymać z czołówką. W takich warunkach jazda za kimś to istny koszmar. Nie dość, że tak naprawdę hamowanie wydłuża się prawie dwukrotnie to ciągły napływ błota na twarz z pod opony poprzedzającego zawodnika skutecznie ogranicza widoczność. Przez pierwsze km od błota skutecznie ochraniały mnie okulary. Niestety po przejechaniu przez jakaś większą hałde błota, okulary zamiast pomagać utrudniały jazdę, przez nagromadzone błota na szkłach. Dlatego wpadłem na pomysł opuszczenia ich sobie na nos. Dzięki temu utworzyła się luka między krawędzią okularów a daszkiem kasku, przez która mogłem patrzeć. Wszystko byłoby git, gdyby nie fakt, że przez tą lukę wpadło błoto, które centralnie trafiło mnie w lewe oko. Przez to niefortunne zabrudzenie oko mnie strasznie bolało i swędziało. Frustracja ogarniała mnie z minuty na minutę, ponieważ nie mogłem się pozbyć błota z oka. Nie byłem w stanie nic zrobić i myślałem, że jakoś dojadę z tym okiem do mety z czołówką. Niestety na około 8 km zawodnik jadący przede mną przewraca się. Próbując wyminąć pechowego kolegę sam tracę równowagę i ląduję w krzakach. Szybko ogarniam się i wskakuje na rower. Niestety pomimo mojej szybkiej reakcji czołówka już zdołała mi mocno odskoczyć. Więc zaczynam samotną jazdę. Sfrustrowany, przemoczony i pozbawiony jakiejkolwiek woli walki „toczę się” przez pola i lasy.
Na około 20 km do mety dogania mnie dwóch zawodników. Nie wiele się zastanawiając podczepiam się na trzeciego. W takim składzie dojeżdżamy do mety.
Na mecie przemoczenie i ogólne ziębnięcie maskuje uczucie zmęczenia. Czekając na Kamila jednocześnie posilając się w bufecie próbuje nie myśleć o przeszywającym zimnie. Po paru minutach dociera Kamil do mety. Dowiaduje się, że nie ma on kluczy do samochodu i przyczepy, w której miałem ciuchy na zmianę. Pomimo tego jadę sam do obozu i tam w łazience czekam, aż cały Team wróci…

Zapomniałem jeszcze dodać, że na tym maratonie XCR umarł - dosłownie zablokował się i generalnie nadawał się tylko na złom. Na szczęście chłopaki z Maxxbike poratowali mnie prawie nowym RS Judy, który był o niebo lepszym amortyzatorem od XCR'a.




Listek z krzaków został w kasku :)


upragniona META

Komentarze (0)

Nie ma jeszcze komentarzy.
Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa empot

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]