MAZOVIA MTB MARATHON – SZYDŁOWIEC
Niedziela, 19 lipca 2009
· Komentarze(4)
Kategoria Maraton MAZOVIA MTB
Maraton w Szydłowcu był niezłym wyzwaniem zarówno dla sprzętu jak i dla zawodnika. Co prawda 64 km to nie było jakiś wielki dystans, ale liczne podjazdy i błoto skutecznie je utrudniło i dodało pewnego smaczku całej imprezie. Trasa głównie wiodła przez ciekawe leśne ścieżki, czasami pojawiały się szutry.
Start z pierwszego sektora to już pewna rutyna. Jak zwykle mocne tempo, podkręcane w najmniej oczekiwanych momentach to standard. Dosyć długi asfaltowy rozjad, na którym o dziwo dogania nas drugi sektor. W końcu dojeżdżamy do lasu gdzie jak zwykle cały peleton powstały z pierwszego i drugiego sektora, pruje się jak stare gacie:P Ów prucie też mnie nie omija i czub odjeżdża mi w zastraszającym tempie. Jak zwykle łapie się grupki gdzie tempo bardzie mi odpowiada. Tak dojeżdżam do rozjazdu, po którym rozpoczynam samotną jazdę po błocie. Po doświadczeniach zebranych na gwieździe, jazda w błocie nie sprawia mi tyle problemu co niegdyś. Powiedziałbym, że sprawiało mi to niekiedy przyjemność jak koło zabuksowało na jakimś zakręcie. Dojechałem do mety cały przemoczony i utytłany w błocie, ale jak nigdy zadowolony z maratonu. Ku mojemu zaskoczeniu na mecie zamiast Tomka, wita mnie Kamil, który pechowo złamał hak przerzutki.
Start z pierwszego sektora to już pewna rutyna. Jak zwykle mocne tempo, podkręcane w najmniej oczekiwanych momentach to standard. Dosyć długi asfaltowy rozjad, na którym o dziwo dogania nas drugi sektor. W końcu dojeżdżamy do lasu gdzie jak zwykle cały peleton powstały z pierwszego i drugiego sektora, pruje się jak stare gacie:P Ów prucie też mnie nie omija i czub odjeżdża mi w zastraszającym tempie. Jak zwykle łapie się grupki gdzie tempo bardzie mi odpowiada. Tak dojeżdżam do rozjazdu, po którym rozpoczynam samotną jazdę po błocie. Po doświadczeniach zebranych na gwieździe, jazda w błocie nie sprawia mi tyle problemu co niegdyś. Powiedziałbym, że sprawiało mi to niekiedy przyjemność jak koło zabuksowało na jakimś zakręcie. Dojechałem do mety cały przemoczony i utytłany w błocie, ale jak nigdy zadowolony z maratonu. Ku mojemu zaskoczeniu na mecie zamiast Tomka, wita mnie Kamil, który pechowo złamał hak przerzutki.