Trening na trasie Łódź => Skotniki. W tym dniu słabo się czułem, może przyczyną tego było niewyspanie, a może odbiła mi się dopiero teraz poniedziałkowa wycieczka. Postanowiłem, że trening skrócę, szczególnie, że w niedzielę czeka mnie maraton. Odczyt z pulsometru: HZ 49% FZ 34% PZ 5%
Wyścig szosowy ŻTC był dobrą okazją, aby sprawdzić swój poziom wytrenowania oraz zrobić dobry trening. Na starcie pojawiło się sporo zawodników (około 120), na karbonach, dura-ace'ach itp. Poczułem się trochę biednie ze swoim skromnym rowerem, ale jak wiadomo nie od dziś, sprzęt za kolarza nie kręci korbą. Pierwszy przejazd - dojazd do właściwego miejsca startu - odbył się bez większych spinek. Start właściwy również nie był jakiś przeraźliwe ostry. Wszyscy spokojnie nabrali prędkości i dopiero po paru km utworzył się właściwy peleton - na oko 60 osób. Sama jazda w peletonie podczas wyścigu wyglądała trochę inaczej niż ta podczas ustawki. Spodziewałem się, że znowu będą się tworzyły ranty, a tu nic takiego. Peleton jechał w zwartej grupie prawie do samego końca. Tempo peletonu wg mnie trochę zamulone, spodziewałem się, że po drugim lub trzecim okrążeniu zdecydowanie wzrośnie, lecz nic takiego się nie stało. Nawet, gdy poszła ucieczka, peleton nie reagował - nie było komu pracować na czubie, każdy pilnował swojego interesu. W pewnym momencie nieco sfrustrowany tempem peletonu wyszedłem na czoło. Akurat w momencie kiedy 3 zawodników podjęło się próby zerwania. Nie mogłem takiej okazji przepuścić, więc postanowiłem dołączyć do grona "zbiegów". Oczywiście, zaraz na moje koło wskakuje peleton i z ucieczki nici. Dojeżdżając do mety wiedziałem, że jeżeli nie urwę się chociaż na parę metrów, to czeka mnie sprint z którego nie jestem zbyt dobry, dlatego na ostatnich podjazdach starałem się odjechać. Niestety jedynym efektem było tylko lekkie przerzedzenie się grupy. Oczywiście sprint przegrywam - zaliczam kompletne odcięcie mocy. Dojeżdżam 11. Warto jeszcze na koniec wspomnieć o pogodzie, która była bardzo kapryśna - na ostatnim okrążeniu lekka mżawka. Temperatura w okolicy 11 stopni, zmarzłem jak nigdy...
Szosa sprawna więc nie omieszkałem trochę pośmigać na "cienkich" (swoją drogą to chyba najdroższe centrowanie koła jakie do tej pory miałem - 40 zł !). Mocny trening na trasie Łódź => Głuchów. Bardzo sprzyjające warunki pogodowe - zero wiatru. Odczyt z puslometru: HZ 10% FZ 52% PZ 38%
Ze względu na fakt, że tydzień rozbudowy 2 się zaczął, należało pokręcić trochę korbą. Najbardziej sprawnym rowerem z mojej skromnej kolekcji był MTB, z ósemką na tyle, więc padło na niego. Przy okazji przed treningiem zawiozłem na plecach koło od szosy do Sujki, a stamtąd prosto do Łagiewnik. W drodze do Łagiewnik spotykam Kamila i Pawła - Mavica. Po krótkiej rozmowie i pożyczeniu dętki od Lesia ruszam dalej. Trening w Łagiewnikach jak zwykle dał popalić. Oczywiście wybierałem trasę z największą ilością podjazdów, tak aby na pewno trening "wszedł". Pulsometr jak to po dłuższej przerwie - w moim przypadku - pokazywał dosyć wysokie wartości (niestety omyłkowo skasowane dane). Pod koniec rundki łapię kapcia - żadna nowość. Już nawet się nie denerwuję. Dojeżdżam na pół kapciu do kaloryfera i tam zmieniam dętka na pożyczoną od Kamila. Pompuje, a chwilę później całe powietrze do atmosfery... no tak mój prześladowca - pech. Na szczęście po krótkiej rozmowie telefonicznej Kamil zgadza się przyjechać po mnie (wielkie dzienX).
Ustawiłem się z teamowym kolegą Rafałem na mały trening szosowy. Warunki do tego były bardzo sprzyjające - piękna pogoda. Tak sprzyjające, że pierwszy raz w tym sezonie pojechałem na "krótko":) Ustawiliśmy się na skrzyżowaniu Śmigłego Rydza a Piłsudskiego i stamtąd ruszyliśmy w stronę Łagiewnik. Niestety po przejechaniu (dosłownie) 2 km, Rafał odbiera telefon. Jak się okazuję musi szybko wrócić do domu na 30 min. Myślę sobie trudno i zabieram się z nim. Rafałowi zależało na czasie więc mocno poganiał i wszystko było by git, gdyby nie torowiska i dziury w naszym pięknym mieście przez które łapie pierwszego kapcia. Na szczęście miałem ze sobą zapasową dętkę oraz pompkę z nowym nabojem. Szybki pit stop i dojeżdżam pod blok Rafała. Po załatwieniu spraw i uzupełnieniu ciśnienia w tylnej oponie (strzał CO2 niestety daje tylko coś koło 6 Barów) ruszamy na trening. Kręcimy się w okolicach Zgierza. Powrót przez Malinkę, a potem Łagiewniki. Przed samymi Łagiewnikami, jadąc koło siebie zostajemy wytrąbieni przez gostka w żółtej furgonetce (w sumie trąbiło prawie co 2 auto, ale ten typ chyba miał zły dzień). Ku naszemu zaskoczeniu na trąbieniu się nie skończyło. Przy wyprzedzeniu zajeżdża drogę Rafałowi, który o mały włos nie dostaje lusterkiem, ale to nie koniec. Dalej jadąc przed nami ok. 30 km/h chciał nam chyba zrobić na złość, ale chyba gostek był nie ogarnięty, bo w sumie robił nam przysługę chroniąc od wiatru :). Po pewnym czasie kapnął się, że jest nam na rękę taka jazda i zatrzymał się na poboczu. Oczywiście jak tylko go wymineliśym, ostro rusza do przodu i tym razem o mało ja nie dostaje krawędzią furgonetki. W sumie to nie wiem o co mu do końca chodziło, ale może naprawdę miał zły dzień. Wrzucam fotkę z numerem rejestracyjnym dla szosowców kręcących się w okolicach Zgierza/Łagiewnik - uważajcie na typa.
EPA 2675
Po wjechaniu na ulice Łodzi myślałem, że to już koniec wrażeń na dziś, nic bardziej mylnego. Zaraz za rondem solidarności łapię drugiego kapcia. Najlepsze jest to, że próbując dogonić Rafała, który złapał się TIRa, jechałem środkowym pasem (na trójpasmówce), gdzie ryzyko wystąpienia dziury jest małe (a na pewno mniejsze niż na krawędzi prawego pasa). Ale oczywiście mając blisko 50 km/h ładuję się w jope. Tylne koło podziękowało mi za współpracę - ósemka - a o snakeu nie wspomnę bo to w sumie oczywiste. Znowu stoję z blazą :/ Na domiar "szczęścia" dętka, którą pożyczyłem od Rafała nie pasuje. Tylko dzięki temu, że Rafał podjechał do Maxxbike i przywiózł mi dętkę mogłem jakoś doczłapać się na może 3 barach - pół naboju, które mi zostało po pierwszym strzale. Super...długi weekend się zaczyna, a ja nie mam żadnego roweru sprawnego :(