Kielce ŚLR
Niedziela, 26 czerwca 2011
· Komentarze(1)
Kategoria ŚLR
Mimo sobotniego wyścigu w Łagiewnikach nie odpuściłem ligi i tym razem wylądowałem w Kielcach. Trasa dobrze mi znana, choć nieco zmodernizowana w stosunku do ubiegłego roku. Oczywiście na trasie czekał dobrze zapamiętany stok oraz łączka, która potrafiła nieźle dać popalić.
Jak zwykle przed startem postanowiłem się rozgrzać. Już po przejechaniu paru metrów wiedziałem, że będzie ciężko dotrzymać kroku najszybszym - ciężkie nogi. Mimo to postanowiłem jechać z czołówką ile się da i zaraz po starcie zacząłem się przebijać do przodu. Niestety na około 3 km łapę kapcia w tylnym kole - gwóźdź. Szybko zmieniam dętkę, ale w między czasie wyprzedzają mnie dosłownie wszyscy, nawet dościgają mnie 10 letnie dzieci z rodzicami. Nieco podłamany sytuacją wsiadam na rower i ostro ruszam do przodu. Nie miałem już nic do stracenia, więc jechałem na 100% nie szczędząc sił. W tej całej furii odrabiania strat nie zauważyłem wystających kamieni na jednym ze zjazdów (6 km). Efekt był taki, że przeleciałem przez kierownicę i z całym impetem uderzyłem o ziemię. Chyba tylko dzięki pomocy pobliskich kibiców udaje mi się szybko zebrać z drogi i w spokoju dojść do siebie. Po kilku głębszych oddechach oraz szybkich oględzinach strat (m.in. pęknięty kask) postanawiam ruszać dalej. Ból uśmierzony adrenaliną nie przeszkadzał specjalnie w dalszej jeździe. Jedynie co przeszkadzało to strach przed kolejną wywrotką, dlatego dalej jechałem bardzo zachowawczo, szczególnie na zjazdach. Mimo to udaje mi się wyprzedzić sporo zawodników m.in. wszystkich z mojej drużyny. Ostatecznie dojechałem na dalekim 23 miejscu.
Jak zwykle przed startem postanowiłem się rozgrzać. Już po przejechaniu paru metrów wiedziałem, że będzie ciężko dotrzymać kroku najszybszym - ciężkie nogi. Mimo to postanowiłem jechać z czołówką ile się da i zaraz po starcie zacząłem się przebijać do przodu. Niestety na około 3 km łapę kapcia w tylnym kole - gwóźdź. Szybko zmieniam dętkę, ale w między czasie wyprzedzają mnie dosłownie wszyscy, nawet dościgają mnie 10 letnie dzieci z rodzicami. Nieco podłamany sytuacją wsiadam na rower i ostro ruszam do przodu. Nie miałem już nic do stracenia, więc jechałem na 100% nie szczędząc sił. W tej całej furii odrabiania strat nie zauważyłem wystających kamieni na jednym ze zjazdów (6 km). Efekt był taki, że przeleciałem przez kierownicę i z całym impetem uderzyłem o ziemię. Chyba tylko dzięki pomocy pobliskich kibiców udaje mi się szybko zebrać z drogi i w spokoju dojść do siebie. Po kilku głębszych oddechach oraz szybkich oględzinach strat (m.in. pęknięty kask) postanawiam ruszać dalej. Ból uśmierzony adrenaliną nie przeszkadzał specjalnie w dalszej jeździe. Jedynie co przeszkadzało to strach przed kolejną wywrotką, dlatego dalej jechałem bardzo zachowawczo, szczególnie na zjazdach. Mimo to udaje mi się wyprzedzić sporo zawodników m.in. wszystkich z mojej drużyny. Ostatecznie dojechałem na dalekim 23 miejscu.