ŚLR Pinczów
Niedziela, 10 lipca 2011
· Komentarze(0)
Kategoria ŚLR
Maraton w Pińczowie zaczął się dość pechowo, a to za sprawą „lekkiego” spóźnienia na miejsce startu. Po raz pierwszy chyba w historii startów byliśmy tak spóźnieni, że musieliśmy się przebierać w aucie, aby mieć jakiekolwiek szanse na udział w zawodach. Na miejscu mieliśmy 15 minut, aby zarejestrować się w biurze oraz przygotować rowerki do zawodów. Na starcie ustawiłem się w momencie kiedy speaker zaczął odliczanie i był już przy „trzy”. Nierozgrzany, zdenerwowany i pozbawiony motywacji ruszyłem z peletonem. Ponieważ opóźniony start zafundował mi miejsce na końcu stawki już na pierwszych kilometrach ruszyłem mocno do przodu, aby dogonić czołówkę.
Trasa maratonu jak zwykle rozpoczęła się asfaltowym podjazdem, który wstępnie dokonywał selekcji wśród zawodników. Dalej w zasadzie było już płasko i na zmianę łąki/pola oraz lasy. Cała trasa należała raczej do tych prostych, ale tego dnia zmieniła swój charakter na „dość uciążliwa”. A to za sprawą deszczy, które nawiedzały rejon maratonu przez kilka dni w wyniku czego na zawodników czekały całkiem pokaźne hałdy błota.
Moja gonitwa czołówki zakończyła się niepowodzeniem (głównie za sprawą chęci). Udało mi się jedynie dogonić 2 zawodników, którzy walczyli o dalsze miejsca. Wspólnie jechaliśmy przez około 30 km, aż do momentu kiedy jeden z zawodników próbował się urwać. Na szczęście przytomnie zareagowałem z pozostałym zawodnikiem i szybko skasowaliśmy ucieczkę na tyle skutecznie, że uciekinier został daleko w tyle. We dwóch zdołaliśmy przejechać jeszcze 5 km, po czym mój kompan niefortunnie zrywa łańcuch i dalej już jadę sam. Trasa nie rozpieszczała, szczególnie na błotnistych odcinkach. Nie wiem czy to kwestia opon czy umiejętności, ale na błocie traciłem strasznie dużo. Po pokonaniu kolejnych km trasy w błocie, zawodnicy z dalszych miejsc zaczęli mnie doganiać. I tak przed ostatnim bufetem zostałem wyprzedzony przynajmniej przez 2 zawodników. Nieco sfrustrowany odliczałem kolejne km do mety co chwila się oglądając, czy przypadkiem nie dogania mnie kolejny zawodnik. Na szczęście już do samej mety nie zostaje przez nikogo wyprzedzony i dojeżdżam na 8 miejscu z 16 minutową stratą.
Trasa maratonu jak zwykle rozpoczęła się asfaltowym podjazdem, który wstępnie dokonywał selekcji wśród zawodników. Dalej w zasadzie było już płasko i na zmianę łąki/pola oraz lasy. Cała trasa należała raczej do tych prostych, ale tego dnia zmieniła swój charakter na „dość uciążliwa”. A to za sprawą deszczy, które nawiedzały rejon maratonu przez kilka dni w wyniku czego na zawodników czekały całkiem pokaźne hałdy błota.
Moja gonitwa czołówki zakończyła się niepowodzeniem (głównie za sprawą chęci). Udało mi się jedynie dogonić 2 zawodników, którzy walczyli o dalsze miejsca. Wspólnie jechaliśmy przez około 30 km, aż do momentu kiedy jeden z zawodników próbował się urwać. Na szczęście przytomnie zareagowałem z pozostałym zawodnikiem i szybko skasowaliśmy ucieczkę na tyle skutecznie, że uciekinier został daleko w tyle. We dwóch zdołaliśmy przejechać jeszcze 5 km, po czym mój kompan niefortunnie zrywa łańcuch i dalej już jadę sam. Trasa nie rozpieszczała, szczególnie na błotnistych odcinkach. Nie wiem czy to kwestia opon czy umiejętności, ale na błocie traciłem strasznie dużo. Po pokonaniu kolejnych km trasy w błocie, zawodnicy z dalszych miejsc zaczęli mnie doganiać. I tak przed ostatnim bufetem zostałem wyprzedzony przynajmniej przez 2 zawodników. Nieco sfrustrowany odliczałem kolejne km do mety co chwila się oglądając, czy przypadkiem nie dogania mnie kolejny zawodnik. Na szczęście już do samej mety nie zostaje przez nikogo wyprzedzony i dojeżdżam na 8 miejscu z 16 minutową stratą.