Wycieczka do Warszawy
Poniedziałek, 2 maja 2011
· Komentarze(8)
Propozycja wycieczki do Warszawy wyszła od Kamila. Oczywiście z miejsca się zgodziłem mimo, iż cel był trochę dziwny - zjedzenie hamburgera w Burger Kingu. W ostatnim momencie (dzień przed wyjazdem) doszedł kolejny cel, którym było dostarczenie zakupionego koła klientowi z allegro (akurat gostek był z WWA).
A więc cele były następujące:
Kamil - Hamburger
Ja - Koło
Ruszyliśmy jak zwykle z lekkim opóźnieniem - koło 9 15. Trasa prowadziła przez Stryków => Głowno ( objazdem) => Domaniewice => Łowicz => Sochaczew => Błonie => Gostek od koła => Hamburgery => Błonie itd.
Na samej trasie zbyt wiele się nie działo. Jednostajna jazda z prędkością w okolicach 32 km/h - pod lekki wiatr. Jedyną atrakcją w drodze do Warszawy był TIR z kapciem w naczepie, który jechał około 40 km/h, a my nie omieszkaliśmy skorzystać i szybko się go złapaliśym - akcja rozegrała się jakieś 15 km od Błoni. Od Błoni do miejsca spotkania z gostkiem droga nas nie rozpieszczała - dziura na dziurze - ale na miejsce docieramy o umówionej godzinie. Po przekazaniu koła i krótkiej rozmowie ruszamy w kierunku Burger Kinga, który znajduje się na trasie wylotowej prowadzącej przez Rawę Mazowiecką.
Na miejscu zamawiam sobie cheesburgera z frytkami, a Kamil chyba największego Hamburgera jakiego ma w swoim menu BK - potrójny kotlet i buła wielkości połowy bochenka chleba. Po konsumpcji i zbiciu wagi ruszmy w kierunku domu. Po przejechaniu dosłownie 5 km łapę kapcia w tylnej oponie. Na szczęście miałem zapasową dętkę i nabój CO2 w pompce. Po paru minutach ruszamy dalej w kierunku Błoni. Po drodze wypatrujemy otwartego sklepu rowerowego, gdzie mógłbym uzupełnić ciśnienie w tylnej oponie, bo jazda na ok. 5 barach jest dość ryzykowana pod względem złapania kapcia. Dzięki bystremu oku dostrzegam w jednym z miasteczek przez które przejeżdżamy szyld z reklamą sklepu. Jak się okazało był ciągle otwarty, a właściciel bardzo życzliwą osobą. Uzupełniłem ciśnienie, dostałem łatki i kupiłem zapasową dętkę z prywatnych zbiorów właściciela. Po krótkiej rozmowie ruszamy dalej.
Powrót w zasadzie równie monotonny jak przejazd do Warszawy. Jedynym kłopotem stawała się temperatura, która z godziny na godzinę spadała coraz drastyczniej. Gdy zrobiliśmy sobie mały postój w Łowiczu, a potem ponownie wsiadaliśmy na rowery, myślałem, że zimniej już być nie może. Dopiero po przejechaniu 10 km, organizm nabrał odpowiednią temperaturę, choć ciągle mi było zimno w ręce i stopy. Do Łodzi nieco zmarznięci, ale szczęśliwi dojeżdżamy po godzinie 23.
Odczyt z pulsometru:
HZ 55%
FZ 35%
PZ 0%
A więc cele były następujące:
Kamil - Hamburger
Ja - Koło
Ruszyliśmy jak zwykle z lekkim opóźnieniem - koło 9 15. Trasa prowadziła przez Stryków => Głowno ( objazdem) => Domaniewice => Łowicz => Sochaczew => Błonie => Gostek od koła => Hamburgery => Błonie itd.
Na samej trasie zbyt wiele się nie działo. Jednostajna jazda z prędkością w okolicach 32 km/h - pod lekki wiatr. Jedyną atrakcją w drodze do Warszawy był TIR z kapciem w naczepie, który jechał około 40 km/h, a my nie omieszkaliśmy skorzystać i szybko się go złapaliśym - akcja rozegrała się jakieś 15 km od Błoni. Od Błoni do miejsca spotkania z gostkiem droga nas nie rozpieszczała - dziura na dziurze - ale na miejsce docieramy o umówionej godzinie. Po przekazaniu koła i krótkiej rozmowie ruszamy w kierunku Burger Kinga, który znajduje się na trasie wylotowej prowadzącej przez Rawę Mazowiecką.
Na miejscu zamawiam sobie cheesburgera z frytkami, a Kamil chyba największego Hamburgera jakiego ma w swoim menu BK - potrójny kotlet i buła wielkości połowy bochenka chleba. Po konsumpcji i zbiciu wagi ruszmy w kierunku domu. Po przejechaniu dosłownie 5 km łapę kapcia w tylnej oponie. Na szczęście miałem zapasową dętkę i nabój CO2 w pompce. Po paru minutach ruszamy dalej w kierunku Błoni. Po drodze wypatrujemy otwartego sklepu rowerowego, gdzie mógłbym uzupełnić ciśnienie w tylnej oponie, bo jazda na ok. 5 barach jest dość ryzykowana pod względem złapania kapcia. Dzięki bystremu oku dostrzegam w jednym z miasteczek przez które przejeżdżamy szyld z reklamą sklepu. Jak się okazało był ciągle otwarty, a właściciel bardzo życzliwą osobą. Uzupełniłem ciśnienie, dostałem łatki i kupiłem zapasową dętkę z prywatnych zbiorów właściciela. Po krótkiej rozmowie ruszamy dalej.
Powrót w zasadzie równie monotonny jak przejazd do Warszawy. Jedynym kłopotem stawała się temperatura, która z godziny na godzinę spadała coraz drastyczniej. Gdy zrobiliśmy sobie mały postój w Łowiczu, a potem ponownie wsiadaliśmy na rowery, myślałem, że zimniej już być nie może. Dopiero po przejechaniu 10 km, organizm nabrał odpowiednią temperaturę, choć ciągle mi było zimno w ręce i stopy. Do Łodzi nieco zmarznięci, ale szczęśliwi dojeżdżamy po godzinie 23.
Odczyt z pulsometru:
HZ 55%
FZ 35%
PZ 0%