ŚLR - Daleszyce
Poniedziałek, 26 kwietnia 2010
· Komentarze(1)
Kategoria ŚLR
Pierwszy start w tym sezonie wypadł na dosyć wymagający maraton w Daleszycach. Oczywiście spodziewałem się na trasie licznych podjazdów oraz ciekawych zjazdów, ale po zapoznaniu się z profilem trasy, zwątpiłem w swoje siły.
Start odbywał się bez sektorów, a że troszkę się zagapiliśmy z Kingą i Kamilem, wylądowaliśmy na końcu stawki. Na szczęście start odbywał się w centrum miasta, przez co peleton kolarzy był prowadzony poza granice Daleszyc przez wóz organizatorów, dzięki czemu mogliśmy szybko przebić się w środek stawki.
Po wjeździe do lasu i zaatakowaniu pierwszej górki nastąpiła szybka selekcja. Peleton podzielił na szybsze i wolniejsze grupki. Oczywiście wybrałem sobie grupkę o podobnym tempie jazdy i razem z nią dojechałem do 65 km trasy. W między czasie z mojej grupki odpadło kilku słabszych zawodników i ostatecznie zostało nas 4. Niestety kolejną osobą odpadającą z grupy byłem ja. Przyczyną tego był lekki kapeć z przodu, powiększający się z km na km, który skutecznie mnie zwalniał. Co jakiś czas stawałem i dopompowywałem dętkę, w nadziei, że lada moment będzie meta.
Na moją niekorzyść, okazało się, że trasa jest nieco dłuższa niż sugerował organizator na początku. Z 68 km zrobiło się 75 km, więc przejechałem na kapciu około 10 km.
Pomimo słabego wyniku (23 w open) i tak byłem w dobrym humorze. Wszystko zrekompensowała trasa, która była WYPASIONA.
Start odbywał się bez sektorów, a że troszkę się zagapiliśmy z Kingą i Kamilem, wylądowaliśmy na końcu stawki. Na szczęście start odbywał się w centrum miasta, przez co peleton kolarzy był prowadzony poza granice Daleszyc przez wóz organizatorów, dzięki czemu mogliśmy szybko przebić się w środek stawki.
Po wjeździe do lasu i zaatakowaniu pierwszej górki nastąpiła szybka selekcja. Peleton podzielił na szybsze i wolniejsze grupki. Oczywiście wybrałem sobie grupkę o podobnym tempie jazdy i razem z nią dojechałem do 65 km trasy. W między czasie z mojej grupki odpadło kilku słabszych zawodników i ostatecznie zostało nas 4. Niestety kolejną osobą odpadającą z grupy byłem ja. Przyczyną tego był lekki kapeć z przodu, powiększający się z km na km, który skutecznie mnie zwalniał. Co jakiś czas stawałem i dopompowywałem dętkę, w nadziei, że lada moment będzie meta.
Na moją niekorzyść, okazało się, że trasa jest nieco dłuższa niż sugerował organizator na początku. Z 68 km zrobiło się 75 km, więc przejechałem na kapciu około 10 km.
Pomimo słabego wyniku (23 w open) i tak byłem w dobrym humorze. Wszystko zrekompensowała trasa, która była WYPASIONA.