Naprawa Cranków

Piątek, 6 sierpnia 2010 · Komentarze(0)
Dziś ze względu na wolny dzień od pracy, postanowiłem zrobić coś z pękniętym Crankiem. Szybki telefon do wujka, który zna się na spawaniu i już byłem w drodze do niego. Wieczorem pedał był już do odbioru. Zobaczymy ile pojeżdżę na tych spawach :)


Robota profesjonalna :)

Trening w Łagiewnikach

Czwartek, 5 sierpnia 2010 · Komentarze(0)
Kategoria Trening
Jedna rundka z kilkoma podjazdami. Oszczędzałem nogi na niedziele, ale i tak będzie bardzo ciężko w Nowej Słupii.
Odczyt z pulsometru:
HZ 16%
FZ 44%
PZ 15%

Trening szosowy

Środa, 4 sierpnia 2010 · Komentarze(0)
Kategoria Trening
Trening nieco mocniejszy niż wczoraj, ale nadal nogi ciężkie. Zapowiada się dłuuugi maraton w niedziele :(
Odczyt z pulsometru:
HZ 24%
FZ 60%
PZ 10%

Lekki trening szosowy

Wtorek, 3 sierpnia 2010 · Komentarze(0)
Kategoria Trening
Bardzo spokojnie. Ciągle czuje w nogach niedzielny wypad.
Odczyt z pulsometru:
HZ 51%
FZ 43%
PZ 0%

Na spotkanie z zawodowcami

Niedziela, 1 sierpnia 2010 · Komentarze(1)
Razem z Łukaszem (Pixonem), Łukaszem, Kamilem, Marcinem i Mariuszem postanowiliśmy wybrać się na „małą” wycieczkę do Sochaczewa, a następnie do Warszawy, aby pooglądać z bliska zawodowców w akcji. Ustawiliśmy się na godzinę 10:00 przed apteką znajdującej się nieopodal skrzyżowania strykowskiej i wycieczkowej. Ustalone miejsce i czas spotkania nie były przypadkowe, ponieważ właśnie pod apteką jak co niedzielę o 10:00 spotykali się szosowcy z Łodzi, aby pokręcić wspólnie po okolicach. Wiedząc o tym zaplanowaliśmy wspólny przejazd z szosowcami do Strykowa, a stamtąd już pojechać w stronę Sochaczewa. Na miejscu pojawiło się wielu rowerzystów na rowerach, których cena przekraczała wartość mojego i Kamila auta razem wziętych. Parę minut po 10 ruszyliśmy. Peleton, który tworzyliśmy był tak duży, że zajęliśmy cały pas na strykowskiej. Przejazd w tak licznej grupie był bardzo przyjemny, bo osiągnięcie prędkości 40 km/h nie kosztowało prawie żadnego wysiłku. Po dojechaniu do Strykowa odłączyliśmy się od peletonu i ruszyliśmy w stronę Sochaczewa, niekoniecznie najkrótszą drogą J.
Do Sochaczewa dojechaliśmy, akurat na przybycie ekip. Stojąc pod sklepem i konsumując lody oraz uzupełniając poziom wody, podziwialiśmy przejeżdżające autokary oraz samochody różnych ekip. Po małym bufecie, postanowiliśmy odnaleźć autokar Liquigasu, w którym to jeździł Sylwester Szmyd – gwiazda polskiego kolarstwa. Długo nie szukaliśmy i zaraz po odnalezieniu autokaru, Pan Sylwester zaszczycił nas swoją obecnością. Dało się Go nawet namówić na wspólne zdjęcie. Po tym fakcie postanowiliśmy pojechać na jakieś małe jedzenie. Szybko odnaleźliśmy bar z kuchnią wietnamską „Sajgon”. Miejscówka baru była o tyle korzystna, że znajdowała się przy drodze, która kolaże mieli przejeżdżać. Każdy zamówił sobie coś i po obfitym posiłku czekaliśmy na przejazd peletonu. Oczywiście sam peleton przejechał w dość żółwim tempie, ale to był dopiero start, dlatego po małych zakupach w pobliskiej biedronce ruszyliśmy w stronę Warszawy na metę etapu, gdzie tempo powinno zasadniczo wzrosnąć.
Przejazd z Sochaczewa do Warszawy był bardzo szybki. Prędkość przejazdu oscylowała w okolicach 40 km/h, więc nawet nie podchodziłem na zmianę (jako jedyny miałem rower MTB na szosowych oponach). Na miejscu szybko odnaleźliśmy miejsce bufetu zawodników z nadzieją, że uda nam się złapać jakiś bidon wyrzucany przez zawodnika. Jak na złość koledzy Łukasz (Pixon) oraz Marcin, którzy stali obok mnie wychaczyli bidony, a mnie nie trafiło się nic. Nawet Kamil, którego pech ostatnio prześladuje na każdym maratonie, znalazł bidon.
Po przejechaniu paru okrążeń przez zawodników, postanowiliśmy się przenieść na metę. Na miejscu było bardzo mało miejsca, ale ostatecznie każdy znalazł sobie miejsce. Finisz zawodników był spektakularny, aczkolwiek gdyby nie kraksa na ostatnim km, mielibyśmy lepsze widowisko. Po zakończeniu pierwszego etapu zostaliśmy jeszcze chwilę na dekoracji zawodników, po czym ruszyliśmy w stronę Łodzi zahaczając o McDonald oraz Tesco.
Na trasie było całkiem przyjemnie. Mariusz, który wyszedł na pierwszą mocną zmianę nadał niezłe tempo. Niestety wszechobecna ciemność nie pozwalała odczytać prędkości, ale później dowiedziałem się, że wahała się w okolicach 36 km/h. Następny byłem ja, ale już tak mocnej zmiany nie byłem wstanie dać, bo zmęczenie, którego nie odczuwałem jadąc na kole, uderzyło mnie zaraz po wyjechaniu na prowadzenie. Po szybkiej zmianie wróciłem na koło. Tuż przed Łowiczem (jakieś 10 km), złapał mnie kryzys. Pomimo, że jechałem na kole, ledwo udawało mi się utrzymać i z każdym km było coraz gorzej. Na szczęście postój w Łowiczu był jak zbawienie. Parę kęsów czekoladowego batona oraz kilka łyków coca-coli, przywróciły mnie do normalnego funkcjonowania. W Łowiczu pożegnaliśmy się z Łukaszem i pomniejszeni o jednego kolegę ruszyliśmy dalej w kierunku Łodzi. Na trasie rządy znowu objął Mariusz, ale jechało mi się zdecydowanie lepiej. W Domaniewicach niestety musieliśmy pożegnać Mariusza, który chyba najbardziej napracował się na tym wyjeździe. Ruszyliśmy dalej w czwórkę. Już nieco spokojniej, ale nadal tempo w okolicach 34 km/h. Dzięki mocnej pracy Łukasza (Pixona) oraz Marcina docieramy dość szybko do Strykowa. Tam już razem z Kamilem wrzucamy na „luz” i dotaczamy się do granic miasta Łodzi, gdzie z około minutową przewagą czekali na nas Marcin i Łukasz. Po uściskaniu sobie prawic rozjechaliśmy się do domów. Ja jeszcze z Kamilem (mamy taką samą drogę do domu) zatrzymałem się na stacji, gdzie kupiliśmy sobie po Pepsi (pokusa większa od zmęczenia).
Odczyt z pulsometru:
HZ 65%
FZ 13%
PZ 41%


Z drogi bo koksy jadą :P


Zdjęcie pamiątkowe :)


Po jedzonku przyszedł czas na kibicowanie.

Trening szosowy

Sobota, 31 lipca 2010 · Komentarze(0)
Kategoria Trening
Trasa Łódź => Skotniki => Łódź.
Odczyt z pulsometru:
HZ 16%
FZ 56%
PZ 25%

Trening szosowy

Czwartek, 29 lipca 2010 · Komentarze(0)
Kategoria Trening
Trasa Łódź=>Skotniki=>Łódź. Nie wiem dlaczego, ale przez cały trening miałem bardzo wysoki puls. Dodatkowo pod koniec treningu łapały mnie skurcze. Odczyt z pulsometru:
HZ 6%
FZ 24%
PZ 68%

Maraton Pinczów

Niedziela, 25 lipca 2010 · Komentarze(2)
Kategoria ŚLR
Maraton zgodnie z zapowiedziami był płaski, krótki i prosty. Sporo przejazdów przez łąki, dość dużo odcinków asfaltowych i parę km poprowadzonych przez zalesione tereny, jednym słowem „prościzna”. Oczywiście nie był bym sobą, żeby na tak prostym maratonie zaliczyć kilka pokaźnych gleb, ale to może od początku…
Już na starcie planowałem utrzymać koło czołówki i w zasadzie po przejechaniu pierwszego km, tak było. Niestety z biegiem przejechanych km, mocy miałem coraz mniej, aż w okolicach 7 km musiałem odpuścić bo bałem się, że nie starczy mi sił do mety. Odpuściwszy walkę z czołówką złapałem się następnej grupy, która miała nieco lżejsze tempo. I tu jechało mi się super, aż do momentu pierwszej gleby, którą zaliczyłem na żwirowej drodze przechodzącą przez płaską jak stół łąkę. Gleba była o tyle komiczna, że jako jedyny z grupki się wyłożyłem. Chwile zajęło mi zebranie się do kupy i kontynuowanie jazdy już samotnie (po tej glebie nie miałem już ochoty na ściganie). Po przejechaniu paru km, dogania mnie kolejna grupka. Mówię sobie „ No wypas z nimi już sobie dojadę do mety”. Ale oczywiście stało się zupełnie inaczej, bo na jednym ze „zjazdów” wyrzuciło mnie z zakrętu i wylądowałem w krzakach (takich przygód miąłem kilka na trasie, ale nie chce mi się ich opisywać szczegółowo) . Grupka oczywiście mnie zostawiła. Zrezygnowany kontynuowałem jazdę sam. Na jednym z „podjazdów” udaje mi się dogonić zawodnika, który najwidoczniej odpad od grupki. Oczywiście nie jechałem z Nim długo, bo na przeszkodzie stanęło mi bagno, które można było spokojnie ominąć, ale oczywiście tym razem nie wykazałem się bystrym wzrokiem i zatopiłem się po osie. Znowu jadę sam, już nie tyle zrezygnowany co wkurzony na samego siebie. Nawet przemknęło mi przez myśl, że jak tak dalej pójdzie to przerzucę się na szachy. Po paru samotnych km, dogania mnie znowu dwóch zawodników. Długo się nie zastanawiając łapie się dwójki, która mnie ciągnie, a ja bez większego wysiłku jadę sobie za Nimi (wspominałem już, że wolę do walki zostawiłem wcześniej na którymś km). Po pewnym czasie jeden z dwójki odpada, więc z kolegą, który został podejmuję wspólną pracę – zmiany. Na efekt naszego wysiłku nie trzeba było długo czekać, bo dogoniliśmy i odstawiliśmy jeszcze 2 zawodników. Na metę dojeżdżamy w dwójkę, bez finiszu (kaine blaten).

Po pierniki

Czwartek, 22 lipca 2010 · Komentarze(3)
Kategoria Trening
Wycieczka po pierniki do Torunia. Trasa Miłachówek => Toruń. Pogoda bardzo męcząca - temperatura sięgająca ponad 30 stopni.
Odczyt z pulsometru:
HZ 45%
FZ 39%
PZ 4%


Po upragnione pierniki.

Trening szosowy

Środa, 21 lipca 2010 · Komentarze(0)
Kategoria Trening
Trasa Michałówek => Włocławek
Odczyt z pulsometru:
HZ 35%
FZ 59%
PZ 4%