Wycieczka do WWA
Piątek, 4 czerwca 2010
· Komentarze(6)
Od jakiegoś czasu Kamilowi chodziły po głowie nowe buty rowerowe. Po przejrzeniu chyba wszystkich stron związanych z butami, ostatecznie podjął decyzje i wybrał idealne dla siebie. Niestety był pewien problem, buty nie były dostępne w Łodzi, a Kamil uparł się, że musi je przymierzyć. Okazało się, że spd’ki można kupić w jednym ze sklepów rowerowych w Warszawie i tu powstał misterny plan Lecha (Kamila). Postanowił wykorzystać wolny czas na „mała” wycieczkę do Warszawy na rowerze (jakieś 130 km od Łodzi). O tym pomyśle powiadomił mnie kilka dni wcześniej, zaznaczając, że jedzie sam. Pomyślałem wtedy, że szkoda, bo lubię takie wyprawy, ale cóż jego wola. Na dwa dni przed planowanym wyjazdem ostatecznie zmiękł i postanowił mnie zabrać ze sobą. Plany treningowe wzięły w łeb, ale takie wyprawy nie trafiają się codziennie.
Na 6 rano był planowany wyjazd, ale mms od Kamila przedstawiający urwany wentyl w dętce (dobrze, że miałem zapas) przeciągnął start do godziny 7.
Początkowo ciężko się jechał, byliśmy trochę zaspani, a na pewno Kamil który spał około 3 godzin (pozdrowienia dla Szymona:)). Poza tym wiatr był dosyć porywisty i dokuczał nam całą drogę. Z Łodzi do Strykowa znana trasa szybko minęła. Zaraz za Strykowem, Kamil wyszedł na prowadzenie i tak w zasadzie zostało do końca. Pomimo, że proponowałem mu zmianę, ten się upierał, że będę w drugą stronę ciągnął. Kawałek za Strykowem pobocze było na tyle szerokie, że mogliśmy jechać koło siebie i tak też robiliśmy. Czasem tylko przy mocniejszym podmuchu chowałem się w wachlarzu. Wiatr mocno wiał, ale pomimo tego tempo utrzymywało się cały czas na wysokim poziomie około 32 km/h. Pokrzepieniu myślą, że za Łowiczem będziemy mieli wiatr w plecy cisnęliśmy mocno korby. Niestety okazało się, że wiatru w plecy nie ma, a jest jedynie boczny z ewentualnymi zawirowaniami na plecy. Humor poprawiła myśl, że mamy już połowę za sobą. Ostatecznie po czterech godzinach kręcenia korbą dotarliśmy do tabliczki z napisem „Warszawa”. Od razu zrobiliśmy sobie mała przerwę na posiłek i sprawdzenie dojazdu do sklepu. Jak się okazało sklep znajdował się bardzo blisko, bo zaledwie 3 km od miejsca naszego postoju.
Na miejscu przywitała nas miła obsługa i po krótkiej rozmowie Kamil przymierzał już swoje wymarzone buty. Ja w miedzy czasie oglądając wystawy zwracałem na siebie uwagę pozostałych klientów swoim ubraniem, a konkretniej kamizelką Mazovii. W pewnym momencie zaczepił mnie jakiś klient pytając czemu nie startuje w Ełku – maratonie, które tego dnia się odbywał w cyklu Mazovii :)
Po udanych zakupach, postanowiliśmy coś przekąsić, przed powrotem do Łodzi. Niestety bar orientalny stojący tuż obok sklepu zdążył się zamknąć i musieliśmy poszukać czegoś podobnego gdzieindziej. Po 30 minutowych poszukiwaniach znaleźliśmy bar a tuż obok biedronkę i bankomat – do szczęścia więcej nie trzeba :P
Około godziny 14 30 wyruszyliśmy z Warszawy i zgodnie z zapowiedziami wyszedłem na prowadzenie. Na moje nieszczęście wiatr wydawał się mocniejszy niż w drodze do, a może to już zmęczenie dawało o sobie znak… Tak czy owak zarzuciłem na początku dosyć mocne tempo, aby przebić się jak najszybciej przez Błonie, gdzie denerwowały mnie światła i zakaz poruszania się rowerzystów po drodze – totalnie olany przez Lecha i mnie. Gdy wyjechaliśmy na trasę, tempo nieco się uspokoiło i z 35 zrobiło się 30 km/h. Przez cały czas starałem się utrzymać równe tempo, które momentami było za wolne dla Lecha – koksa. Do Łowicza dojechaliśmy na pustych bidonach, bo palące słońce powodowało, że po bidon sięgaliśmy dwa razy częściej niż w drodze do WWA. W Łowiczu doczłapaliśmy się do marketu i po zjedzeniu zakupionych lodów i uzupełnieniu bidonów ruszyliśmy w dalszą drogę. Po wyjechaniu na trasę, słońce trochę odpuściło a wiatr został naszym sprzymierzeńcem i pomimo 200 km w nogach tempo zaczęło się podkręcać i oscylowało w okolicach 33 km/h. Tak mocne tempo nie powstrzymało mnie przed kręceniem korby jeszcze mocniej, szczególnie, że oszczędzałem siły prawie przez cała drogę. I tak na ostatniej zmianie tuż przed Strykowem, gdzie droga zwężała się i zmuszała do jazdy w „sznurze”, podkręciłem tempo do 35 km/h. Kamil nawet nie protestował tylko dał bieg w dół i trzymał koło. Za Strykowem, gdzie znowu można było jechać koło siebie Lesiu powiedział, że na dziś już koniec prucia i te ostatnie km chce przejechać spokojnie. Dobrze, że On to powiedział, bo już się zastanawiałem jak to powiedzieć…
Odczyty z pulsometru:
DO WWA
HZ 63%
FZ 30%
PZ 0%
AVG: 129 MAX: 157 KCAL: 2582
DO LZD
HZ 24%
FZ 72%
PZ 1%
AVG: 138 MAX: 161 KCAL: 2790
i takie widoki przez 130 km :P
los fotografa jest taki, że sam musi sobie fotki strzelać...
na jedzonku
w takiej chwili nie myśli się ile już jest przejechane, tylko ile zostało do przejechania...
taaa, Kamil chwalił się butem, każdemu klientowi marketu :)
Na 6 rano był planowany wyjazd, ale mms od Kamila przedstawiający urwany wentyl w dętce (dobrze, że miałem zapas) przeciągnął start do godziny 7.
Początkowo ciężko się jechał, byliśmy trochę zaspani, a na pewno Kamil który spał około 3 godzin (pozdrowienia dla Szymona:)). Poza tym wiatr był dosyć porywisty i dokuczał nam całą drogę. Z Łodzi do Strykowa znana trasa szybko minęła. Zaraz za Strykowem, Kamil wyszedł na prowadzenie i tak w zasadzie zostało do końca. Pomimo, że proponowałem mu zmianę, ten się upierał, że będę w drugą stronę ciągnął. Kawałek za Strykowem pobocze było na tyle szerokie, że mogliśmy jechać koło siebie i tak też robiliśmy. Czasem tylko przy mocniejszym podmuchu chowałem się w wachlarzu. Wiatr mocno wiał, ale pomimo tego tempo utrzymywało się cały czas na wysokim poziomie około 32 km/h. Pokrzepieniu myślą, że za Łowiczem będziemy mieli wiatr w plecy cisnęliśmy mocno korby. Niestety okazało się, że wiatru w plecy nie ma, a jest jedynie boczny z ewentualnymi zawirowaniami na plecy. Humor poprawiła myśl, że mamy już połowę za sobą. Ostatecznie po czterech godzinach kręcenia korbą dotarliśmy do tabliczki z napisem „Warszawa”. Od razu zrobiliśmy sobie mała przerwę na posiłek i sprawdzenie dojazdu do sklepu. Jak się okazało sklep znajdował się bardzo blisko, bo zaledwie 3 km od miejsca naszego postoju.
Na miejscu przywitała nas miła obsługa i po krótkiej rozmowie Kamil przymierzał już swoje wymarzone buty. Ja w miedzy czasie oglądając wystawy zwracałem na siebie uwagę pozostałych klientów swoim ubraniem, a konkretniej kamizelką Mazovii. W pewnym momencie zaczepił mnie jakiś klient pytając czemu nie startuje w Ełku – maratonie, które tego dnia się odbywał w cyklu Mazovii :)
Po udanych zakupach, postanowiliśmy coś przekąsić, przed powrotem do Łodzi. Niestety bar orientalny stojący tuż obok sklepu zdążył się zamknąć i musieliśmy poszukać czegoś podobnego gdzieindziej. Po 30 minutowych poszukiwaniach znaleźliśmy bar a tuż obok biedronkę i bankomat – do szczęścia więcej nie trzeba :P
Około godziny 14 30 wyruszyliśmy z Warszawy i zgodnie z zapowiedziami wyszedłem na prowadzenie. Na moje nieszczęście wiatr wydawał się mocniejszy niż w drodze do, a może to już zmęczenie dawało o sobie znak… Tak czy owak zarzuciłem na początku dosyć mocne tempo, aby przebić się jak najszybciej przez Błonie, gdzie denerwowały mnie światła i zakaz poruszania się rowerzystów po drodze – totalnie olany przez Lecha i mnie. Gdy wyjechaliśmy na trasę, tempo nieco się uspokoiło i z 35 zrobiło się 30 km/h. Przez cały czas starałem się utrzymać równe tempo, które momentami było za wolne dla Lecha – koksa. Do Łowicza dojechaliśmy na pustych bidonach, bo palące słońce powodowało, że po bidon sięgaliśmy dwa razy częściej niż w drodze do WWA. W Łowiczu doczłapaliśmy się do marketu i po zjedzeniu zakupionych lodów i uzupełnieniu bidonów ruszyliśmy w dalszą drogę. Po wyjechaniu na trasę, słońce trochę odpuściło a wiatr został naszym sprzymierzeńcem i pomimo 200 km w nogach tempo zaczęło się podkręcać i oscylowało w okolicach 33 km/h. Tak mocne tempo nie powstrzymało mnie przed kręceniem korby jeszcze mocniej, szczególnie, że oszczędzałem siły prawie przez cała drogę. I tak na ostatniej zmianie tuż przed Strykowem, gdzie droga zwężała się i zmuszała do jazdy w „sznurze”, podkręciłem tempo do 35 km/h. Kamil nawet nie protestował tylko dał bieg w dół i trzymał koło. Za Strykowem, gdzie znowu można było jechać koło siebie Lesiu powiedział, że na dziś już koniec prucia i te ostatnie km chce przejechać spokojnie. Dobrze, że On to powiedział, bo już się zastanawiałem jak to powiedzieć…
Odczyty z pulsometru:
DO WWA
HZ 63%
FZ 30%
PZ 0%
AVG: 129 MAX: 157 KCAL: 2582
DO LZD
HZ 24%
FZ 72%
PZ 1%
AVG: 138 MAX: 161 KCAL: 2790
i takie widoki przez 130 km :P
los fotografa jest taki, że sam musi sobie fotki strzelać...
na jedzonku
w takiej chwili nie myśli się ile już jest przejechane, tylko ile zostało do przejechania...
taaa, Kamil chwalił się butem, każdemu klientowi marketu :)