Mazovia MTB - Piaseczno
Niedziela, 17 maja 2009
· Komentarze(1)
Kategoria Maraton MAZOVIA MTB
Maraton w Piasecznie był bardzo płaski, a przez co bardzo szybki. Odnosiłem wrażenie, że cały czas mógłbym jechać na blacie. Jedynie miejscami było trochę błota co w połączeniu z Kendą SBE dawało efektowne poślizgi i musiałem zwalniać nieco, żeby się nie przewrócić.
Start zaskakująco zamulony jak na 1 sektor. Po paru km dopiero, gdy już stawka się rozciągnęła trochę, panowie na czele przyspieszyli. Jak zwykle musiałem się opamiętać z tempem ze względu na dystans i odpuściłem tak gdzieś w okolicy 5 km. Szybko znalazłem grupkę kolarzy jadących moim tempem, z którymi jechałem do rozjazdu, bo okazało się później, że panowie są z MEGA. Początek drugiej pętli jechałem w zasadzie sam. Dopiero później przyłączył się do mnie inny gigowiec. Razem tak w pełnej symbiozie (zmiany) przejechaliśmy parę ładnych km, dopóki ów gigowiec nie zobaczył na horyzoncie grupki innych gigowców i postanowił sobie ich dogonić. Niestety jak dla mnie taki sprint, kosztował by mnie za dużo energii (przynajmniej na tamten moment) więc postanowiłem, że na razie odpuszczę. I znowu zostałem sam, z widokiem grupki kolarzy +1 na horyzoncie :) W miarę z upływem km, grupka zaczęła rosnąć w skali (tzn. doganiałem ich). Na około 75 km udało mi się dogonić grupkę na jednych z prostych co kosztowało mnie trochę energii. Na szczęście później odbiłem sobie wszystko jadąc na kole :) W takiej grupce dojechalibyśmy do mety gdyby nie mój zryw na ostatnich metrach. Tradycyjny blat na finiszu i wypruwaniu sobie flaków dało niezły rezultat w postaci wyprzedzeniu całej grupki... meta !!!
Start zaskakująco zamulony jak na 1 sektor. Po paru km dopiero, gdy już stawka się rozciągnęła trochę, panowie na czele przyspieszyli. Jak zwykle musiałem się opamiętać z tempem ze względu na dystans i odpuściłem tak gdzieś w okolicy 5 km. Szybko znalazłem grupkę kolarzy jadących moim tempem, z którymi jechałem do rozjazdu, bo okazało się później, że panowie są z MEGA. Początek drugiej pętli jechałem w zasadzie sam. Dopiero później przyłączył się do mnie inny gigowiec. Razem tak w pełnej symbiozie (zmiany) przejechaliśmy parę ładnych km, dopóki ów gigowiec nie zobaczył na horyzoncie grupki innych gigowców i postanowił sobie ich dogonić. Niestety jak dla mnie taki sprint, kosztował by mnie za dużo energii (przynajmniej na tamten moment) więc postanowiłem, że na razie odpuszczę. I znowu zostałem sam, z widokiem grupki kolarzy +1 na horyzoncie :) W miarę z upływem km, grupka zaczęła rosnąć w skali (tzn. doganiałem ich). Na około 75 km udało mi się dogonić grupkę na jednych z prostych co kosztowało mnie trochę energii. Na szczęście później odbiłem sobie wszystko jadąc na kole :) W takiej grupce dojechalibyśmy do mety gdyby nie mój zryw na ostatnich metrach. Tradycyjny blat na finiszu i wypruwaniu sobie flaków dało niezły rezultat w postaci wyprzedzeniu całej grupki... meta !!!
Piaseczno© bikeluq